OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Ile kosztuje niewinność? Gdzie Golan, gdzie Krym… Szlachetne paczki kombinują i szantażują

Gdzie Golan, gdzie Krym…

        „Wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie” - twierdził Klucznik Gerwazy w „Panu Tadeuszu”. To oczywiście jest możliwe, zwłaszcza, gdy sądy są niezawisłe, to znaczy – gdy słuchają się poleceń rządu, albo swego oficera prowadzącego – jeśli ten akurat jest delegowany do nieprzejednanej opozycji. Ale tak było jeszcze na długo przed Klucznikiem Gerwazym. Oto Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie, zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji, mawiali, że „beatus qui tenet”, co się wykłada, że szczęśliwy, kto trzyma. A dlaczego trzyma? Ano, dlatego, że przedtem chwycił. A dlaczego chwycił? A dlatego, że przedtem komuś wydarł. Gdyby wydarł człowiek prywatny, to by się nazywało rabunkiem – ale gdy wydziera państwo, to się nazywa albo „sprawiedliwością dziejową”, albo „uzyskaniem przestrzeni życiowej”, albo w najgorszym razie – aneksją.

Dla dobra Europy


        W Polsce takie rzeczy wiemy nie od dzisiaj, bo w wieku XVIII państwo nasze zostało rozdzielone, czyli – jak to się mówi - rozebrane między trzy państwa ościenne, które w trzech kolejnych etapach anektowały sobie uzgodnione uprzednio części polskiego terytorium. W pierwszych dwóch etapach dbały jeszcze o pozory, to znaczy – starały się wymusić zgodę obezwładnionego uprzednio polskiego Sejmu na te rozbiory. Ta zgoda była wymuszana dzięki działaniom agentury. Agenci przekonywali nieprzekonanych, że tak będzie lepiej dla wszystkich, a ostatecznym ich argumentem były rosyjskie, czy pruskie bagnety. Niekiedy perswazje agentów mogły wywołać niezamierzony efekt komiczny, ale nawet i wtedy liczył się skutek. Oto uczestnicy Konfederacji Targowickiej złożyli przysięgę na Trójcę Przenajświętszą, że nie oddadzą już ani cząsteczki polskiej ziemi. Kiedy jednak Prusy i Rosja porozumiały się co do drugiego rozbioru i zażądały od Sejmu, aby traktaty rozbiorowe zatwierdził, ksiądz biskup inflancki Józef Kazimierz Kossakowski, który brał od Katarzyny 1500 dukatów rocznie, targowiczanin, przekonywał skrupulantów, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo przecież nie chodzi tu o żadne „cząsteczki”, tylko o ogromne obszary, o których przysięga przecież nie wspominała. Podczas III rozbioru w roku 1795 już żadnej zgody Sejmu nikt nie potrzebował, bo państwo polskie zostało zlikwidowane, a król Stanisław August abdykował na rzecz Rosji, za co potem premier Felicjan Sławoj-Składkowski nie chciał pochować go w grobach królewskich, tylko w rodzinnym Wołczynie.

        Ale oprócz Polaków była jeszcze „Europa”, która podówczas znajdowała się pod wielkim wpływem francuskich filozofów. Ci „filozofowie” byli tak naprawdę publicystami, często kompletnie dyletanckimi, jak na przykład Voltaire, podobnie zresztą, jak i dzisiaj, kiedy nie uprawiają żadnej „filozofii”, tylko opowiadają o swoich urojeniach, antypatiach i sympatiach, szalbierczo nazywając to „nauką”. Ale tak zwane „wyższe warstwy” europejskie zachwycały się nimi, toteż stanowili oni ważne narzędzie kształtowania opinii publicznej. Dlatego właśnie monarchowie państw rozbiorowych, którzy potrzebowali stworzyć pozór moralnego uzasadnienia dla aneksji terytorium polskiego, zwyczajnie ich przekupili, obstalowując u nich formułę, która tego pozoru dostarczyła. Filozofowie ci wykoncypowali, że Polacy są organicznie niezdolni do rządzenia takim wielkim państwem, że w rezultacie w środku Europy znajduje się ognisko anarchii. Zatem i dla Europy i dla samych Polaków lepiej będzie, gdy to ognisko anarchii zostanie zlikwidowane, a Polacy trafią pod kuratelę starszych i mądrzejszych, co to dużymi państwami zarządzać potrafią, bo mają do tego wrodzony dryg. Warto przypomnieć tę formułę, bo obecnie koncypowana jest podoba – że Polaków nie można zostawić samopas, ale już nie dlatego, że mają organiczną niezdolność do rządzenia dużym państwem – bo nie mamy już dużego państwa – tylko dlatego, że w przeciwny razie ZNOWU zrobią coś okropnego. Tymczasem Europa nie chce już doświadczać żadnych okropności toteż i dla Europy i dla samych Polaków będzie najlepiej, gdy trafią pod kuratelę starszych i mądrzejszych, co to… - i tak dalej. Zresztą – kto wie? Kiedy Polska na skutek realizacji żydowskich roszczeń majątkowych znajdzie się pod żydowską okupacją, to XVIII-wieczna formuła francuskich filozofów może zostać odgrzana w formie dosłownej?

Narody lepsze i gorsze


        Od jednych narodów wymaga się czegoś, od innych narodów nie wymaga się nic. Tak właśnie nie bez goryczy, skomentował kiedyś sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, Anioł kardynał Sodano rażącą pobłażliwość w podejściu do zbrodni popełnianych przez Izrael na Palestyńczykach. Ale bo też Żydzi maja swoich „filozofów”, którzy kontrolują nie tylko „międzynarodowe” media, ale pośrednio – również wiele rządów, z Naszym Najważniejszym Sojusznikiem na czele. Te rządy milcząco przyjęły do wiadomości, że Żydom należy się „przestrzeń życiowa”, którą przywódca złych „nazistów” Adolf Hitler w zapomnianym już dzisiaj nazistowskim języku nazywał słowem „Lebensraum”. Jak widać, każda słuszna myśl, niechby i raz rzucona w powietrze, znajdzie swego amatora i cała różnica polega na tym, że Adolf Hitler się pomylił mniemając, że „Herrenvolkiem”, czyli narodem panów są Niemcy. Tymczasem to nie Niemcy, tylko Żydzi – a w każdym razie tak uważa wielu ludzi; Jeden z nich nawet molestuje mnie listami, pod pozorem troski o moje zbawienie usiłuje przekonać mnie, że Stwórca Wszechświata z jakichś zagadkowych powodów tak sobie upodobał w Żydach, że w charakterze Lebensraum odda im we władanie cały świat, a przynajmniej przestrzeń „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”. Ponieważ na świecie nie brakuje ludzi pobożnych, którzy troszczą się o swoje zbawienie, toteż w wielu przypadkach ta argumentacja pada na podatny grunt. Nie jest wykluczone, że i prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump, który akurat został oczyszczony z podejrzeń, jakoby przedwyborczo kombinował z rosyjskim zimnym czekista Putinem, też tak myśli. Jeśli nawet nie myśli o zbawieniu, to z całą pewnością kombinuje, jakby tu pozyskać sobie sympatię Żydów, bez której w USA nie można być skutecznym politykiem, podobnie jak i u nas, gdy nie jest się czyimś agentem. Toteż jeszcze w ubiegłym roku podpisał uchwaloną przez Kongres ustawę o zwalczaniu antysemityzmu w Europie. Pan minister Czaputowicz na pewno powie nam, że ona Polski nie dotyczy, podobnie jak ustawa nr 447 UST, chociaż z drugiej strony Polska leży w Europie i leżeć pragnie, niechby nawet i na wznak, z czym zgadza się całkowicie zarówno obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, jak i obóz zdrady i zaprzaństwa. Ciekawe tedy, jakie będą praktyczne rezultaty stosowania tej ustawy i czy pociągnie ona za sobą konieczność ponownego uruchomienia chwilowo nieczynnego obozu w Oświęcimiu.

Beatus qui tenet


        W dniach ostatnich prezydent Donald Trump imieniem Stanów Zjednoczonych uznał suwerenność Izraela nad Wzgórzami Golan. Te wzgórza Izrael okupował w czasie wojny sześciodniowej w roku 1967 i je trzyma, bo ma z tego posiadania rozmaite korzyści, wojskowe i cywilne. Wprawdzie Rada Bezpieczeństwa ONZ nie uznała decyzji izraelskiego Knesetu, który w roku 1981 wcielił je do terytorium Izraela, ale okazało się, że ta cała Karta ONZ, to dla takich naiwniaków, którzy myślą, że umieszczone tam frazesy i zaklęcia to wszystko naprawdę. Naprawdę jednak to miał rację Otto Bismarck, który głosił, że zagadnień dziejowych nie rozstrzyga się deklamacjami, tylko „krwią i żelazem”. Ciekawe, że podobnie musiał myśleć i Adam Mickiewicz, bo czyż w przeciwnym razie włożyłby w usta Klucznika Gerwazego takie słowa?

        Myśląc tak miałby rację, bo oto właśnie prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump uznał – jak wspomniałem – suwerenność Izraela nad tymi wzgórzami. Wiadomość o tym wprawiła mego korespondenta, który troszczy się o moje zbawienie w prawdziwą euforię. Z obfitości serca usta mówią, toteż w ostatnim liście wyraził radość z powodu poszerzania przez ten kraj „Ziemi Obiecanej”. Najwyraźniej uważa, że zatwierdzenie aneksji Wzgórz Golan przez Izrael ma sankcję nadprzyrodzoną.

        Zupełnie inaczej wygląda w tej sytuacji sprawa Krymu. Został on zajęty przez Rosję na skutek ucieczki stamtąd wojska ukraińskiego, albo przejścia na rosyjska stronę. Następnie Rosja przeprowadziła tam referendum, w następstwie którego okazało się, że ludność tamtejsza woli być w Rosji, niż w Ukrainie. Czy to było naprawdę, czy tylko cud nad urną – tajemnica to wielka, ale na tej podstawie Rosja rozciągnęła swoją suwerenność na Półwysep Krymski. Oczywiście tej aneksji nikt nie uznał, z Polską na czele, chociaż gdyby tak pewnego dnia prezydent Donald Trump, czy jakiś jego następca, z jakichś zagadkowych powodów kazał Polsce uznać aneksję Krymu, to jestem pewien, że nie tylko rząd zrobiłby to w podskokach, ale i przedstawiłby to jako swój wielki sukces.

        Wygląda na to, że decyzja prezydenta Trumpa stwarza precedens, który z pewnością będzie miał następstwa w stosunkach międzynarodowych. W połączeniu z ustawą o zwalczaniu antysemityzmu w Europie i ustawą nr 447 JUST tworzy on prawdziwą mieszankę wybuchową. Jak widzimy, wszystkie narzędzia zostały już przygotowane i teraz potrzeba tylko, żeby ktoś wcisnął guzik. Kiedy to piszę, jeszcze nie wiadomo, jak będą wyglądały demonstracje, jakie Polonia amerykańska i Polacy w Polsce zamierzają przeprowadzić przeciwko ustawie nr 447 – czy spowolnią one marsz ku naszemu przeznaczeniu, czy też go przyspieszą, podobnie jak Insurekcja Kościuszkowska przyspieszyła III rozbiór Polski.


Ile kosztuje niewinność?

        Do historii przeszła odpowiedź, jakiej swemu klientowi udzielił pewien adwokat: wygrał pan sprawę, trzeba tylko zapłacić i odsiedzieć. Ale jakże inaczej, skoro jeszcze przed wojną Julian Tuwim pisał o adwokatach, że „Ci nigdy nie oszaleją. Świat się będzie już walił, wąż ognia równik oplecie i kontynenty zapali, a oni, ironiści, mędrkowie wykrętów chytrych, wyciągną z teczki paragraf i rozprostują na wytrych. I jak clown na arenie otworzą drzwi tekturowe, przejdą na drugą stronę i dumnie podniosą głowę: voila!”

        Okazuje się jednak, że adwokaci to jeszcze nic w porównaniu z państwem, które, zwłaszcza przed wyborami, jest tak szczodre, że wkrótce może zabraknąć mu pieniędzy, więc nie przepuszcza żadnej okazji, żeby je zdobyć. Jedną z takich okazji stworzył pan Tomasz Komenda, który przesiedział 18 lat w więzieniu za niewinność. Generalnie wszystkie więzienia pełne są ludzi niewinnych i jak ktoś chciałby zobaczyć, jak taki niewinny wygląda, to właśnie tam miałby okazję. Sęk jednak w tym, że pan Komenda był niewinny naprawdę, ale został przez niezawisły sąd skazany. Najwyraźniej niezawisły sąd musiał być mało spostrzegawczy, podobnie jak mało spostrzegawczy był w przypadku Arkadiusza Kraski, który za podwójne zabójstwo został skazany na dożywotnie więzienie, ale po 19 latach okazało się nie tylko, że był niewinny, ale że został w to morderstwo wrobiony przez mafię policjantów i konfidentów. Ten wyrok skazujący, podobnie jak i sposób prowadzenia procesu musimy uprzejmie złożyć na karb niewielkiej spostrzegawczości niezawisłego sądu, bo gdybyśmy przyjęli, że był on spostrzegawczy, to jedynym wyjaśnieniem wyroku skazującego byłoby podejrzenie, że i niezawisły sąd… ach, milcz serce, jeśli ci życie miłe! Zresztą można to też złożyć na karb zwyczajnego bałaganu, który pięknie opisał Jarosław Haszek w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”:
Diabli wiedzą, gdzie się u mnie podziewają te wszystkie akta – mówił do siebie zirytowany audytor Bernis. – Pewnie posłałem je Linhartowi. Zaraz tam zatelefonuję… Halo, tu porucznik audytor Bernis, panie kapitanie, z wielką prośbą. Czy nie ma pan dokumentów dotyczących niejakiego Szwejka? Szwejk musi być u mnie? Bardzo się dziwię… Siedzi w szesnastce. Ja wiem, panie kapitanie, że to ja mam szesnastkę. Ale myślałem, że akta Szwejka gdzieś tam u was się walają… Pan sobie wyprasza, żebym tak do pana mówił? Że u was nic się nie wala? Halo, Halo… Audytor Bernis usiadł przy stole i surowo oceniał bałagan z pionie śledczym. On i kapitan Linhart od dawna żywili do siebie zapiekłą niechęć. Jeśli dokument należący do Linharta wpadł w ręce Bernisowi, ten gmatwał go tak, żeby nikt się w niczym nie wyznał, Linhart robił to samo z aktami należącymi do Bernisa. Jeden drugiemu gubili załączniki.
(Akta Szwejka odnaleziono w archiwum sądu wojskowego dopiero po przewrocie z adnotacją: „zamierzał zrzucić obłudną maskę i publicznie wystąpić przeciwko naszemu państwu i osobie naszego monarchy”). Ciekawe, czy we współczesnych niezawisłych sądach naszego nieszczęśliwego kraju jest podobnie? Przypadek pana Komendy i pana Kraski pokazuje, że to być może, a kto wie, czy nie jeszcze gorsze rzeczy.

        Ale na oczyszczeniu pana Tomasza Komendy z zarzutów się nie skończyło. Wystąpił on o odszkodowanie, za odsiedzianych niewinnie 18 lat więzienia. Zapłacić ma „państwo”, czyli Bogu ducha winni podatnicy, z których żaden przecież pana Komendy nie sądził! Niezawisły sąd jest od wszelkiej materialnej odpowiedzialności uwolniony. Sytuacja niezawisłych sądów przypomina tedy starożytną opinię o lekarzach – że to najszczęśliwszy zawód na świecie, bo ich sukcesy opromienia słońca, a ich niepowodzenia skrywa ziemia. Gdyby tak niezawiśli sędziowie odpowiadali materialnie za szkody, wyrządzone swoimi nieprawidłowymi wyrokami, z pewnością niezawisłe sądy dochowywałyby większej staranności, a kto wie, czy do tego zawodu nie trzeba by rekrutować z łapanki?

        Mniejsza jednak o to, bo prawdopodobnie nigdy do takiej dobrej zmiany nie dojdzie, jako że III Rzeczpospolita ufundowana została na niepisanej zasadzie: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych. Otóż pan Komenda chce ubiegać się o odszkodowanie być może nawet w kwocie 2 milionów złotych. Tymczasem „państwo” podobno zamierza rozmiar tego odszkodowania zminimalizować, potrącając panu Komendzie 600 tys złotych tytułem kosztów wyżywienia i zakwaterowania w więzieniu. Ciekawe, że od wyrokowców, którym winę udowodniono, nikt nie żąda zwrotu kosztów wyżywienia i zakwaterowania, a od niewinnego – jak najbardziej. Wprawdzie niektórzy adwokaci uważają, że byłoby to „kuriozum”, ale czyż w naszym, tubylczym wymiarze sprawiedliwości nie zdarzały się ie kurioza, a nawet – jeszcze większe?

        Rzecz w tym, że niezawiśli sędziowie, chociaż wyemancypowali się od wszelkiej zależności od jakiegokolwiek konstytucyjnego organu państwa, to jednak „państwo” im płaci. Toteż nie można się dziwić, że wszelkie, nawet najbardziej uzasadnione roszczenia wobec „państwa”, traktują jako karygodny zamach na źródło własnych dochodów i zrobią wszystko, by taki zamach udaremnić, a jeśli już nie będą mogli, bo sami nawarzyli piwa, to będą starali się zmniejszyć skutki takiego zamachu.

        W tej sytuacji jedynym wyjściem jest uplecenie bicza na niezawisłych sędziów i włożenie tego batoga w ręce obywateli. Wymagałoby to rezygnacji z zasady nieusuwalności sędziów, co warto rozważyć przy ewentualnej zmianie konstytucji. Sędzia mianowany przez prezydenta korzystałby z wszelkich gwarancji niezawisłości – z wyjątkiem nieusuwalności. Ponieważ co 5 lat – co można by połączyć z wyborami prezydenckimi – musiałby poddać się weryfikacji ze strony obywateli i jeśli nie uzyskałby w swoim okręgu sądowym przynajmniej bezwzględnej większości głosów obywateli głosujących, wylatywałby z sądownictwa bez żadnego odwołania. Po raz kolejny przedstawiam ten pomysł w nadziei, że przynajmniej w roku wyborczym zainteresują się nim formacje „antysystemowe” – bo byłby to potężny cios wymierzony w jedno z najtwardszych jąder „systemu”. Zatem – może warto spróbować?


Szlachetne paczki kombinują i szantażują

        Tak się złożyło, że kolejna – już dziewiąta – rocznica katastrofy smoleńskiej, przypadła akurat w momencie, gdy strajk nauczycieli jest w pełnym natarciu. Głównym organizatorem bezterminowego strajku jest Związek Nauczycielstwa Polskiego, ale chyba uczestniczą w nim również związkowcy z oświatowej „Solidarności”, która podpisała z rządem porozumienie. Można się tego domyślać z pogłosek, że solidarnościowi związkowcy domagają się ustąpienia swego przewodniczącego, pana Ryszarda Proksy. Czy się domagają – to nie jest do końca pewne, bo informuje o tym „Gazeta Wyborcza”, która zgodnie z leninowskimi normami życia partyjnego nie tylko relacjonuje wydarzenia, ale je organizuje, również w formie tak zwanych „faktów prasowych” o których w swoim czasie wspominał „Drogi Bronisław”, czyli pan prof. Bronisław Geremek. Jak wiadomo, pretekstem do strajku jest postulat płacowy – żeby rząd podwyższył wynagrodzenia nauczycieli o 1000 złotych – ale to raczej pretekst, bo tak naprawdę chodzi o wywołanie chaosu w sektorze oświatowym, by w ten sposób zdyskredytować rząd „dobrej zmiany” i doprowadzić do przesilenia, którego Niemcy już nie mogą się doczekać. Nie tylko zresztą Niemcy, bo również szeroko rozumiane zaplecze Stronnictwa Pruskiego, w skład którego wchodzą „ludzie kultury”. Otóż „ludzie kultury” nauczycielski strajk „wspierają”, między innymi organizując rozmaite rozrywki dla dzieci w teatrach. Dzieci – jak to dzieci – pewnie się z tego szalenie cieszą, bo któż by się nie cieszył, gdyby zamiast do szkoły, mógł sobie pójść do teatru? Strajkujących „wsparła” też pani Anja Rubik, a skoro tak, to tylko patrzeć, jak nauczyciele odniosą ostateczne zwycięstwo.

        Rząd „dobrej zmiany” mobilizuje kogo może, by skompletować zespoły egzaminacyjne – bo strajk został proklamowany akurat w momencie, gdy miały rozpocząć się egzaminy gimnazjalne, ósmoklasistów, a potem – matury. Władze zmobilizowały tedy łamistrajków, również w osobach emerytów i – jak podała pani minister Zalewska – dzięki temu egzaminy nie odbyły się tylko w trzech szkołach. Zgorszenie „Gazety Wyborczej” budzi zwłaszcza fakt, że w niektórych zespołach uczestniczyli księża – a obecnie jest rozkaz, by księży prezentować jako potencjalnych albo nawet czynnych pedofilów, więc michnikowszczyna ostentacyjnie się gorszy, judząc przeciwko niektórym hierarchom, a zwłaszcza – arcybiskupowi Markowi Jędraszewskiemu, że „gorszy” i w ogóle, przeciwstawiając mu arcybiskupa Grzegorza Rysia, który nie tylko nikogo nie „gorszy”, ale w dodatku ćwierka z właściwego klucza i we właściwych momentach. Czy to jest przygotowanie artyleryjskie przed nadchodzącą żydowską okupacją Polski, w ramach których okupant chciałby pewnie mieć do dyspozycji Żywą Cerkiew, złożoną z hierarchów i księży zafascynowanych „judaizmem”? Wszystko to być może.

        Zatem tegoroczna rocznica katastrofy smoleńskiej przypadła na początkowe dni strajku nauczycieli, który – co tu ukrywać – trochę przyćmił rocznicowe obchody. Inna rzecz, że co tu jeszcze „obchodzić” w sytuacji, gdy przecież pan prezes Kaczyński już w ubiegłym roku ogłosił „zwycięstwo”, które przybrało postać pomnika prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Placu Piłsudskiego w Warszawie? Jednak w sytuacji, gdy ani rząd, ani nieprzejednana opozycja nie ośmieliły się pisnąć słówka na temat zagrożeń, jakie dla państwa i narodu polskiego niesie amerykańska ustawa nr 447 JUST, zwłaszcza w powiązaniu z ustawą Kongresu USA o zwalczaniu antysemityzmu w Europie, trzeba wrócić do odgrzewanych kotletów. Tedy pan red. Sakiewicz energicznie demonstrował przed rosyjską ambasadą, wraz z panią Ewą Stankiewicz, która domagała się kary śmierci za śmierć polskiego prezydenta. Kto na tę śmierć miałby zostać skazany i przez kogo – tego już nie mówili, ale pewnie przez jakiś niezawisły sąd, gdyby padł taki rozkaz. Jak to przeprowadzić w sytuacji, gdy Unia Europejska, w której rząd „dobrej zmiany” jest i być pragnie karę śmierci zlikwidowała nawet na czas wojny – trudno zgadnąć, ale po cóż tu cokolwiek zgadywać, kiedy to przecież nie naprawdę, tylko na niby, na użytek publiczności, zresztą niezbyt licznej? Pan prezes Jarosław Kaczyński był bardziej powściągliwy, bo powiedział tylko, że musimy „walczyć o prawdę”. No, to nic specjalnie nowego, przecież przez ostatnie 9 lat nie robiliśmy nic innego, tylko „dążyli” do prawdy, a już zwłaszcza w ciągu ostatnich czterech lat, gdy rząd „dobrej zmiany” ma do dyspozycji wszystkie możliwości państwa – a „prawda” wydaje się tak samo odległa, jak w roku 2010, kiedy to hersztem naszego bantustanu był Donald Tusk. Najwyraźniej paliwo smoleńskie w znacznym stopniu się wypaliło, skoro nawet wzmianka o „trotylu” na wraku prezydenckiego samolotu, którego ruscy szachiści nie chcą Polsce oddać, nie odbiła się takim rezonansem, jak kiedyś. Ale w sytuacji, gdy w sprawie ustawy 447 JUST trzeba milczeć, to trzeba też rozdmuchiwać iskiereczki, jakie tam się w smoleńskim paliwie tlą w nadziei, że buchną wesołym płomieniem i nikt już nie będzie się lękał nadchodzącej żydowskiej okupacji Polski. Toteż nawet „Onet” wspomina o katastrofie smoleńskiej w tonie nader życzliwym, czego w poprzednich latach nie bywało. O panu prezydencie Andrzeju Dudzie nie ma nawet co mówić; po demonstracji nieśmiałości podczas rozmowy w cztery oczy z prezydentem Donaldem Trumpem, kiedy to nie ośmielił się zagadnąć go o wspominają ustawę, on też chciałby się w tych iskiereczkach trochę ogrzać. Najwyraźniej i on i Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński czują, że jadą na tym samym wózku, toteż sprawiają wrażenie, jakby się pogodzili, wzajemnie sobie przebaczyli i znowu zawiązali foedus.

        Tymczasem w siedzibie firmy „Wiosna”, która kiedyś zajmowała się wysyłaniem szlachetnych paczek, doszło do zawirowań. Najwyraźniej uwiła tam sobie gniazdko paczka mniej szlachetna, która chyba musiała zwęszyć dobry interes, skoro oskarżyła księdza Stryczka, który to przedsięwzięcie wymyślił i nim kierował, o „mobing” i „szantaż emocjonalny”. To prawie tak, jak pedofilia, ale członkowie paczki już dawno wyrośli z wieku dziecięcego, więc pedofilia nie bardzo tu pasowała, natomiast „mobing” i „sznataż emocjonalny” - jak najbardziej. Toteż w dniach ostatnich do siedziby firmy „Wiosna” wkroczyła policja gwoli zabezpieczenia materiałów świadczących o „mobingu” oraz „szantażu emocjonalnym” Ciekawe, na czym taki „szantaż emocjonalny” może polegać. Czy gdy szef ostrzega pracownika, że jak go przyłapie na kradzieży, to go zwolni, spełnia znamiona takiego „szantażu”, czy też trzeba czegoś jeszcze? No a nauczyciele? Czy swoim strajkiem przypadkiem nie szantażują rządu „dobrej zmiany”, żeby przysporzył im korzyści majątkowej? Tyle wątpliwości, a konieczność ich wyjaśnienia spada na barki policji, która już nie ma głowy do łapania złodziei, a cóż dopiero – do rozwikłania spraw tak skomplikowanych, jak smoleńska katastrofa?


© Stanisław Michalkiewicz
9-14 kwietnia 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © domena publiczna / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2