OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

O priorytetach, jak „Palacz” negocjował z żydowskimi kosmitami, tajemnicach sławojek na Kresach i rzemiośle wojennym między szurią a akademią

O priorytetach


Odbyłem wczoraj kilka nadzwyczaj ciekawych rozmów, przede wszystkim o promocji. Konkluzje nie są może zbyt wesołe, ale co tam, ważne, że po raz kolejny udało nam się dotrzeć do tak zwanego sedna. Teraz można już rozpocząć marsz ku kolejnym sukcesom. Sprawy mają się tak – żadne telewizje, czy to państwowe, czy to prywatne, narodowe, lewicowe, czy jakie tam chcecie nie mają promocyjnej mocy sprawczej. One żyją dla siebie i tylko dla siebie. Nie ma więc mowy o tym, by osoba spoza obsługującego je kręgu zrobiła jakiś wynik sprzedażowy dlatego, że się tam pokazuje. Ja oczywiście udzielam wywiadów, czynię to z uprzejmości, a nie dlatego, że mam zamiar coś przez to uzyskać. Przez lata całe nie mówiłem nic publicznie i miałem dużą sprzedaż. Jedno, w mojej ocenie nie łączy się z drugim. Pozostaje jednak kwestia następująca – czy środowiska skupione wokół sieciowych projektów telewizyjnych mają moc taką, by cokolwiek zmienić, skoro nawet nie mogą za bardzo ruszyć tej sprzedaży?
Nie mogą, ale skupiają wokół siebie ludzi, którzy lubią robić takie wrażenie. Im mniejsze ci ludzie mają znaczenie, tym poważniejsze cele sobie stawiają. Moja dotychczasowa polityka polegała na tym, by nie szukać kontaktu z innymi autorami i nie prezentować się na ich tle. Nie ma to bowiem żadnego sensu. Jeśli człowiek sam nie potrafi skupić wokół siebie czytelników, trudno, by zrobił to wespół z innymi, którzy też tego nie potrafią. Panuje jednak powszechne złudzenie, bardzo trudne do likwidacji, że trzech osobników parających się pisaniem zgromadzonych w jednym miejscu i przemawiających do kamery, to prawie jak trzy szwadrony kawalerii. Prawie, jak wiemy, robi wielką różnicę, i na rynku książki ten mechanizm się całkiem nie sprawdza. Tak naprawdę w przepychankach rynkowych chodzi o to, by porwać i uwięzić dużą grupę ludzi, którzy są wierni jakiemuś autorowi i przenieść ich, dobrowolnie lub pod przymusem emocjonalnym, do swojego obozowiska. Następnie zaś wyznaczyć im jakieś zadania. Ten opis jest może trochę brutalny, ale ja go tu umieszczam celowo, albowiem sam nigdy jeszcze nie podjąłem takiej próby, choć wobec mnie i moich czytelników były one podejmowane. Uprzejmie więc donoszę, że widzę to, rozpoznaję i mowy nie ma, żeby się komukolwiek ta sztuka udała. Czy kiedyś podejmę taką próbę? Na pewno, ale przecież nikogo o tym nie uprzedzę i nikomu nie powiem w jakie rejony wyruszę. To byłby absurd. Powiem tylko jedno – jeśli ktoś nie dysponuje wysokonakładowymi periodykami, telewizją nadającą dwadzieścia cztery godziny na dobę profesjonalny program za miliardy dolarów to nie zostanie sławnym pisarzem na miarę Bondy czy Mroza. Bo to jest inny świat i inne budżety.

Ponieważ jako kolejny już, prawicowy autor, udzielałem wczoraj wywiadu Mediom Narodowym, naszła mnie myśl taka – po cóż namnażają się ci prawicowi pisarze, którzy żadnej szczerej chęci do pisania nie mają? Po co oni są, skoro nie potrafią i nie chcą pisać, a zajmują się jedynie wygłaszaniem komunałów na bieżące tematy? Odpowiedź, że próbują oni zagospodarować emocje młodzieży, bo sami są coraz młodsi, wydaje się sensowna, ale przecież jest w istocie absurdalna. Młodzież bowiem ma inne zajęcia i inne problemy, nie będzie się interesować kwestiami tak ponurymi jak ustawa 447 i protest przeciwko niej. Wczoraj, przez cały dzień trwało zbieranie podpisów pod tym protestem. Na chodniku stał stolik z listą, a obok głośnik, z którego wydobywał się naznaczony emocjami głos jakiegoś pana, wzywający nas do tego, byśmy nie oddawali kraju w pacht Żydom. Potem zaś okazało się jeszcze, że miły pan z Mediów Narodowych, nagrywa różnych sławnych ludzi, po kolei jak tam siedzą na tych targach, i przepytuje ich na okoliczność tej ustawy. W sensie – co o niej myślą. Nie zgodziłem się na to nagranie. A wynika to wprost z mojej absolutnej pewności, że protesty takie i wywiady udzielane na ich okoliczność, nie służą niczemu poza porządkowaniem rynku treści, według klucza, w którym nie zamierzam uczestniczyć. No, a poza tym nie jestem przecież sławny. Trochę się nawet zdziwiłem, że przyszli z tym do mnie, bo wcześniej pokazałem im pierwsze strony socjalistycznych pism z XIX i początku XX wieku – Gazety Wyborczej, Tygodnika Powszechnego i Pobudki. Chyba nic nie zrozumieli…
[…]


Tajemnice sławojek na Kresach czyli jak zrobić sukces na rynku książki


To co się działo na zakończonych wczoraj targach książki historycznej zasługuje na kilka przynajmniej omówień. Ja poświęcę tej tematyce jeden tekst, bo są inne sprawy, bieżące, ciekawsze, bardziej dynamiczne, nad którymi musimy się pochylić. No, ale….

Odniosłem wrażenie, że większość obecnych tam wystawców za wszelką cenę chciała ukryć najważniejszy sens swojej na nich obecności – chęć zarobienia pieniędzy na książkach. Niektórzy przysypiali na stoiskach, albowiem sprzedaż ich nie interesuje z istoty, są bowiem dotowani. Inni uważali, że sprzedaż książek znacznie się zwiększy, jeśli czytelnikowi wmawiać się będzie, że tak naprawdę to nie jest sprzedaż ale polityka globalna, którą prowadzą wydawcy i autorzy zatroskani o los Polski, Europy i świata. Kolejni wreszcie usiłowali zrobić jakiś skandal, albo zwrócić na siebie uwagę poprzez epatowanie makabrą lub jakąś sensacją, względnie tajemnicą. Tych tajemnic było najwięcej. To jest, z mojego punktu widzenia, niepojęte. Tajemnice piwnic, tajemnice strychów, tajemnice studni, tajemnice sławojek na Kresach, czego tam nie było….Do tego jeszcze opisy makabry – tu kamienne serca ubeków topiących dzieci w kloakach, a tam upowcy obcinający nosy i uszy kobietom i dzieciom. Pomiędzy tymi dwoma segmentami, coś dla osób nastawionych romantycznie – najpiękniejsze kobiety międzywojnia, najpiękniejsze kobiety PRL, itp., itd…czekam na serię „Najbardziej zidiociali generałowie II RP”. Obiecuję, że kupię każdy tom. To jest bowiem moim zdaniem właściwy kierunek w jakim będzie rozwijał się ten trend. Serii – „Największe biusty dwudziestolecia” nikt nie kupi, ze względu na brak materiału ikonograficznego, a sam opis, nawet najbardziej ekspresyjny nie podniesie wskaźników, nie ma mowy. Konkurencja jest za duża.

W kuluarach, w tej, jakże nędznej w tym roku, kantynie, dało się dostrzec jeszcze jeden trend. Oto starsi panowie, wtajemniczali młodych pracowników naukowych w sekrety życia i działania funkcjonariuszy tajnych służb, mówiąc im o wyjątkowym wprost poziomie moralnym tychże funkcjonariuszy. W ogóle stojąc na stoisku, czy też chodząc wśród książek, człowiek miał wrażenie, że połowa przynajmniej odwiedzających ma zamiar zostać takimi właśnie funkcjonariuszami i przez ten fakt wzbić się na niedostępne zwykłym śmiertelnikom poziomy moralne. No, ale niech tam…każdy ma jakieś tam marzenia.

Do tego wszystkiego trzeba jeszcze dołożyć Hitlera, wciąż obecnego w przestrzeni publicystycznej.

Wśród wielu zdumień, jakie przeżyłem na tych targach było również jedno szczególne. Oto ludziom popularnym, utytułowanym i obecnym w mediach wydaje się, że mają realny wpływ na kształt rynku. To jest moim zdaniem niepojęte. Jak można – a jestem przekonany, że na przykład Sławomir Cenckiewicz uważa, że ma wpływ na różne segmenty rynkowe – w takie rzeczy wierzyć? Powoli, obserwując różne zjawiska, skłaniam się ku myśli takiej – talent, jeśli nawet istnieje, to nie ma żadnego znaczenia. Również dla mnie. Powód jest prosty – wszystko dzieje się poza nami, a my, biedne ludziki, mamy za mało siły, danych, chęci i wytrwałości, żeby wpływać na cokolwiek. Talent, jeśli istnieje, musi zostać zarżnięty w imię racji wyższych, to znaczy, zawalenia całego rynku, rzekomo potrzebnymi państwu i zarządzającym nim ludziom, treściami. I to dokładnie widać było na tych targach. Zamiast utalentowanych autorów, których należałoby prezentować, bo tak, mieliśmy tam aspirujących badaczy, zajmujących się historią poszczególnych warszawskich ulic. Trochę żartuję, a trochę nie – niebawem dojdziemy do tych sławojek – nie tylko na Kresach, ale też w Polsce centralnej. Prócz tego byli jeszcze ci odkrywcy różnych tajemnic i politykierzy. Targi miały tę zaletę, że nie było na nich Terlikowskiego, a Semka pojawił się tylko przez moment. Najbardziej żałosna była próba zainteresowania czytelników osobami, które mają tytuł profesora. W pewnym momencie konferansjer zawołał, że na takim to, a takim stoisku siedzi dwóch aż profesorów.

Rozdźwięk między ofertą, a oczekiwaniami czytelników był bardzo widoczny. Targi książki historycznej zaczynają przypominać Targi Wydawców Katolickich, gdzie sprzedaje się nieciekawe, napisane z fałszywym entuzjazmem książki religijne. Trend ten powoli opanowuje także imprezę jesienną. Obawiam się, że nic z tym nie da się zrobić, albowiem wydawcy i autorzy stymulowani przez media, są niewolnikami wypracowanych przez siebie i całkiem już nieważnych dla nowych czytelników formatów. Przekonanie zaś kogokolwiek do zmiany na pewno się nie uda, albowiem nikt tam nie wierzy w siłę talentu i w zapał do pracy.

Na targach odwiedził mnie pan Michał, który na stałe mieszka w Japonii. Jest autorem pięciu książek o cesarskiej flocie Japonii, choć nie ma jeszcze nawet trzydziestu lat. Robi doktorat na wydziale prawa. Pogadaliśmy chwilę, bardzo interesująco, i umówiliśmy się, że za którymś kolejnym pobytem pan Michał wygłosi wykład na naszej konferencji. Z rozmowy jednak naszej, co było dla mnie trochę dziwne, ze względu na dzielące nas lata, wypłynął wniosek jeden – dla ludzi takich jak on w Polsce nie ma miejsca. Facet jest pasjonatem, zna się na czymś i gotów jest o tym pisać i dyskutować. Nie ma mowy. Nie można, albowiem przestrzeń publiczna musi być zagospodarowana tematami i ludźmi, którzy aspirując do kontrolowania rzesz czytelników. Nawet jeśli naocznie przekonać się można, że z tej kontroli nic nie wyjdzie. Dwóch świrów bowiem, w tym jeden przebrany za żyda, paru gości z giełkotem i jeden sepleniący, a do tego sześciu wzmożonych emocjonalnie „prawdziwych katolików” może co najwyżej zorganizować jakieś zoo dla dziwadeł. No i żyć przekonaniem, że jak zostaną funkcjonariuszami to będą na wyższym poziomie moralnym. To ludzi nie interesuje. Widać było ten trend wyraźnie. Widać też było całą słabość tych biedaków aspirujących do dzielenia rynku między siebie.

Jeśli wziąć pod uwagę obecność na targach wydawców rosyjskich i białoruskich, na razie dość wątłą, domniemywać należy, że przy tej beznadziei, oni któregoś roku przyjadą z ofertą, od której ludziom wyjdą oczy na wierzch. Wszystko będzie po polsku, w dodatku napisane z sensem, ładnie wydane, a do tego tanie. Prócz tego będzie poczęstunek i śpiewy. I co wtedy zrobią nasi aspirujący wydawcy? Przyłączą się czy zaczną krzyczeć – zdrada!?
[…]



Między szurią a akademią


Musimy jednak pozostać jeszcze przez chwilę przy refleksjach targowych. Zapomniałem bowiem o najważniejszej konkluzji jaką pozyskałem na tych targach. Oto pomiędzy szurią a akademią ma być goły ugór. Przestrzeń ta jest olbrzymia, ale nie może zostać zagospodarowana przez indywidualnych użytkowników, albowiem jest komuś potrzebna. Komu? Wydawnictwom, które cisną propagandę pisaną w języku angielskim, posegmentowaną na równe kawałki i tłumaczoną masowo. Zapewne też przez ludzi z akademii. Będzie więc można sobie wybrać pomiędzy biografią królowej Elżbiety, napisaną przez młodą absolwentkę Oksfordu, z polskimi korzeniami, a zbiorem listów Stanisława Augusta Poniatowskiego do posła Bukatego w Londynie. A jeśli ktoś potrzebuje prawdziwych dreszczy pozostanie mu wielka lechia. Te kawałki ugoru, które są już dziś oznaczone chorągiewkami, z napisem „nie zastawiać” przekaże się w dożywotnią dzierżawę Zychowiczowi, jego rodzinie i protektorom. Tak wygląda plan. No więc, ja powiem co myślę wprost i najwyraźniej jak potrafię. Jak Cambronne pod Waterloo – a gówno. Mogę jeszcze powtórzyć słowa, które Stanisław Mackiewicz przypisywał Churchillowi, a które z całą pewnością nie padły. Otóż Mackiewicz napisał, że Stalin z Roosveltem dogadali się co do Drezna, że ma tam być jakaś sojusznicza baza wojsk czy czegoś, wspólna amerykańsko-radziecka. No i Churchill się o tym dowiedział, pokręcił głową i rzekł, że gówno tam będzie nie baza. No i w mniemaniu Mackiewicza sprawę przeprowadził po swojemu. Jak było w rzeczywistości nie wiadomo, nie jest to istotne. Mamy swój plan i go zrealizujemy, wykorzystując przy tym wszystko co się da, wszystkie możliwe i powszechnie dostępne koniunktury i grupy docelowe, jakie ten oszukany rynek stworzył dla swoich potrzeb, w przekonaniu, że nikt ich nie może przejąć i wykorzystać z pożytkiem dla siebie. Jak będzie naprawdę, to się jeszcze okaże.

Różni ludzie podchodzili do mnie na targach i proponowali mi jakieś formy współpracy. Nie róbcie tego, bardzo proszę, ja mogę gdzieś tam okazyjnie wystąpić, ale to w zasadzie wszystko. Do nikogo się nie przyłączę, to jasne przecież, a ciągłe odmawianie nie jest przyjemne ani dla Was ani dla mnie. Mam głębokie przekonanie, że w sytuacji, którą mamy, w sytuacji mocno nieszczerych prób zagospodarowania ugoru, wszystkie możliwe charyzmaty promocyjne, czyli to co zwykle nazywamy wyróżnieniami, zaszczytami, czy jakoś podobnie zużyją się w mgnieniu oka. Staną się nieważne. Tego jeszcze nie widać, ale wkrótce się to okaże. Ja bym te gadżety podzielił na dwie grupy – na te, które psuje się celowo i te, które zostaną unieważnione mimowolnie. Do tych ostatnich zaliczyłbym protekcję wpływowych osób, albo wyróżnienie w postaci wykładów w jakichś prestiżowych miejscach. To nie pomoże nieszczerym treściom, a jedynie zdewastuje charyzmaty. O wiele istotniejsze są moce, bo tak to trzeba określić, które niszczone są celowo. Na targach odwiedził mnie Tomasz Sommer i pogadaliśmy chwilę o książce Wojciecha Sumlińskiego. Książkę tę kupił na targach Bartek, a ja jedynie zajrzałem na chwilę do środka. Nie wiadomo w zasadzie dlaczego ona nosi tytuł „Powrót do Jedwabnego”, składa się bowiem z następujących elementów (przepraszam jeśli pomylę ich kolejność): fotografii Wojciecha Sumlińskiego w stroju żeglarskim, życiorysu autora, opisu jego cierpień w związku z aresztowaniem, wywiadu z Ewą Kurek oraz wyjętych z nie wiadomo jakich kontekstów, oznaczonych cudzysłowami, wypowiedzi anonimowych ludzi na temat Jedwabnego. Trudno zrozumieć po co ta książka została napisana, nie jest ona w żaden sposób uczciwa wobec czytelnika, a chodzi zapewne o to, by jednorazowo, przed świętami zassać jakąś większą ilość gotówki, zanim ludziska się połapią, że to jest fejk. Książka ta może jeszcze, i to pewnie także przyświecało autorowi, całkowicie unieważnić i zdyskredytować temat Jedwabnego, utwardzając narrację lansowaną przez żydów. Nie jest zupełnie zrozumiałe dlaczego w projekt ten włączyła się Ewa Kurek, być może dlatego, że nikt nie składa jej żadnych innych propozycji.

W zasadzie powinniśmy się już przyzwyczaić do tego, że rynkowe demaskacje, odkrycia czy co tam chcecie, to jest systemowe oszustwo i nie ma sensu się tym przejmować. Można spokojnie zająć się pisaniem literatury pięknej, polemikami, żartami wreszcie, które ubarwią nasze życie i oderwą nas od ponurych problemów, nie mających szans na rozwiązanie w tych zakresach, w których operujemy. Nie przeprowadzimy ekshumacji w Jedwabnem, to jasne, jeśli ktoś twierdzi, że może to zrobić, to kłamie, a jeśli ktoś się przy tym upiera i pisze książki na temat tej ekshumacji, to znaczy, że jego celem jest wprowadzenie w błąd czytelnika i zarobienie na nim paru groszy. Można oczywiście w tym uczestniczyć, karmiąc swoje emocje wypadkami medialnymi, których będzie przybywać, ale to jest droga do nikąd. To jest zasilanie własną krwią, czasem i pieniędzmi fikcyjnych koniunktur. Ja uważam wręcz, że to jest działanie szkodliwe, lub może precyzyjniej zaniechanie szkodliwe. Każdy bowiem dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że bez negocjacji na szczeblu rządowym żadnych ekshumacji nie będzie. A jeśli będą to znaczy, że zapłaciliśmy za możliwość ich przeprowadzenia bardzo drogo. Powiem wprost – że przepłaciliśmy. Tak jak napisałem wczoraj, rynek książki karmi się koniunkturami politycznymi, na które nie ma wpływu. Autorzy tacy jak Sumliński grzeją emocje, których nie mają zamiaru zaspokoić ani wyciszyć. Chcą je zostawić tak jak one wyglądają w tej chwili, a w tej chwili są po prostu rozbabrane.

Pozostaje jeszcze jedna kwestia. Pan Sumliński odgraża się ludziom, którzy go krytykują, groźby te mają charakter dwojaki – jawny i tajny. Ten jawny to po prostu pozew, a tajny to szeptanka, że za Sumlińskim stoją służby specjalne. Powiem tak, nie wiem czy Sumliński pójdzie do sądu przeciwko Sommerowi i Pińskiemu, ale wiem, że jeśli coś jest fatalnie zrobione, źle sklejone, ma nędzną i pretensjonalną okładkę, zawiera półprawdy, kłamstwa i przeinaczenia, a poza tym kosztuje drogo, to rzeczywiście, mogą za tym stać polskie służby specjalne. Wielu bowiem z zatrudnionych tam ludzi postrzega swoją pozycję w kategoriach wybraństwa, a to z kolei interpretuje jako przyzwolenie na sprzedaż i produkcję śmieci. Naprawdę, czekam na kolejne targi, na których znów pojawią się wydawnictwa rosyjskie z ciekawą, elegancką ofertą i miłą, kulturalną obsługą.

Przypominam, że w sprzedaży jest już komiks Sacco di Roma
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/sacco-di-roma/

I audiobook o św. Stanisławie.

Informuję też, że od czwartku jestem na targach książki we Wrocławiu, a poza tym wygłaszam wykład u ojców karmelitów przy Ołbińskiej 1, gdzie można wejść za opłatą, ponieważ wykłady odbywają się w ramach Akademii Duchowości Karmelitańskiej

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/audiobook-swiety-stanislaw/



Rzemiosło wojenne


Okazało się, że Włosi zrobili w 2001 roku film o jednym z bohaterów naszego komiksu Sacco di Roma, czyli o Giovannim de Medici, zwanym Giovanni de la bande nere. Jarek to znalazł, ale nie ma oryginalnych wersji, są tylko pirackie, do tego bez napisów. Film nie ma takiego rozmachu jak nasze produkcje historyczne, ale jest tam wiele ciekawych rzeczy. Jest sam Giovanni przede wszystkim i jest stary Frundsberg. Jak ktoś ma ochotę poszukać tego w sieci, zachęcam. Może gdzieś będzie wersja z angielskimi napisami.

Jeśli zaś idzie o rzemiosło wojenne, to jest ono szlifowane i udoskonalane także poza polem bitwy. I o tym przekonaliśmy się słysząc ostatnie deklaracje prezydenta Turcji Erdogana, mam na myśli te kwestionujące sens gwarancji bezpieczeństwa dla Polski i krajów bałtyckich. To jest moim zdaniem rzecz niezwykła. Uważam, że to jest po prostu zdrada, która jest w dodatku poprzedzona ujawnieniem słabości sojusznika. W normalnych warunkach, to znaczy w warunkach zastosowania rzemiosła wojennego w jego właściwych kontekstach Erdogan powinien już nie żyć. W najlepszym razie, jeśli jest tak cennym sojusznikiem, terrorystyczna organizacja kurdyjska, albo bułgarska, albo jakaś jeszcze, nowo powołana na przykład, powinna w czasie uroczystości państwowych wytłuc mu wszystkich ochroniarzy, a jego samego oszczędzić. Wszystko to zaś powinno być sfilmowane. Potem zaś należałoby pokazywać na YT portki w które narobił w czasie tej operacji.

Zacznijmy od kształtu tej deklaracji. Erdogan kwestionuje gwarancje bezpieczeństwa dla Polski i krajów bałtyckich, nie mówi słowa o Czechach, Słowacji, Węgrzech czy Rumunii. A to oznacza, że nie mówi on własnym tekstem, ale tekstem spreparowanym i podsuniętym mu przez Putina, który chce sprawdzić dwie rzeczy – na ile Erdogan jest poważny i na ile zależy na nim Amerykanom to raz. Zdradza też przy tym, że Rosjanie, którzy przecież nie traktują Erdogana inaczej, jak kukłę, obiecali mu – w razie sukcesu tego rozpoznania – zwiększenie wpływów Turcji w krajach wymienionych czyli w Czechach, na Słowacji, na Węgrzech i w Rumunii. Pan Putin zaś chce zorientować się na ile Erdogan jest zdeterminowany, by przeć w tę stronę.

Nie wiadomo co będzie z Bułgarią, ale każdy może się łatwo domyślić, co. Propozycja ta oznacza, że pan Erdogan szykuje się do zajęcia miejsca wśród prawdziwych władców Europy i uważa iż aktywność muzułmanów w starej Unii plus wymuszenia jakie wspólnie z Putinem zastosuje wobec Unii nowej i nowego NATO taką władzę mu dadzą. Dodajmy jeszcze, że żaden z krajów zakarpackich nie będzie zbyt gwałtownie protestował przeciwko takiemu rozwiązaniu, bo nikt nie wyobraża sobie, żeby Turcy rzeczywiście tam weszli, każdy myśli, że będą rządzić zdalnie. Ofiarą tego układu mamy być my i kraje bałtyckie. Pan Erdogan wyraźnie powiedział, że mamy być zarżnięci, żeby wszyscy inni mogli żyć w zgodzie. Fakt iż polskie media owego występu nie omawiają z należytym zainteresowaniem i nie komentują tego w żaden sposób świadczy moim zdaniem o nich jak najgorzej.

Jeśli do tego dodamy Kurdów, w których obronie stanęli wszyscy polscy lewacy, nie rozumiejąc o co chodzi, to mamy w zasadzie obraz spójny. Kurdowie w żaden sposób nie zagrażają Ankarze, bez poparcia Amerykanów są nikim, mogą – jak dawnymi czasy – zwrócić się w stronę Rosjan, ale ci ich zlekceważą, albowiem ujawnili już wyraźnie swoje priorytety, nie wskazując przy tym na siebie. Winę za zabijanie Kurdów zwali się na USA, bo nie posłuchały mądrych rad Erdogana i wskaże się światowemu lewactwu winnego tej całej sytuacji. Będzie nim Polska, organicznie wroga Rosji, z niezrozumiałych przecież powodów, która domaga się jakichś gwarancji, przez co cierpią Kurdowie.

Nie wiem jak prezydent Duda wybrnie z tego wszystkiego w Londynie, ale ja na jego miejscu nie odezwałbym się do Erdogana ani słowem. I pilnie bym obserwował co robią Czesi i Węgrzy. Takie deklaracje to jawny skandal.

Czy ktoś w Polsce w ogóle zabrał głos w tej sprawie? Nie wiem. Być może ludzie lepiej ode mnie zorientowani wiedzą, że nie warto się tym przejmować, ale ja uważam, że jednak trzeba. Mamy bowiem w kraju jedną, długą i najważniejszą tradycję polityczną. Jest to tradycja ustępowania przed siłą i płaszczenia się. I nie trzeba naprawdę wiele, by do tego doprowadzić. Ja sobie łatwo potrafię wyobrazić sytuację, w której różni mędrcy zaczynają wychwalać Erdogana za jego dalekosiężną politykę i wizje, za jego umiar i rozsądek, za jego sposób rządzenia państwem. Ba, ludzie mogą nawet sięgnąć po liczne przykłady z przeszłości, wskazujące na to, jak dobroczynny wpływ miała na sytuację Polski stała obecność Turcji na południu. Zacznijmy więc od tych historycznych kontekstów. Turcja nigdy nie była samodzielna. Był to plemienny konglomerat złożony ze zhierarchizowanych szajek przestępczych, dobrze uzbrojonych, wskutek zajęcia w średniowieczu azjatyckich centrów metalurgicznych. Szajki te walczyły między sobą, tworząc w końcu bardzo sprawną, komunikującą się w zasadzie pozawerbalnie organizację, w której wszystko działało w wyniku niejawnych porozumień i szantaży. Plemiona tureckie działały w myśl lapidarnej bardzo doktryny politycznej streszczającej się w słowach – naprzód, na zachód! Tę samą doktrynę zastosował potem Stalin. Jak każda zhierarchizowana organizacja przestępcza nie były one zdolne do niczego poza działalnością półlegalną. Zaczęło się od zajumania imperialnej doktryny Rzymu, jeszcze przed zajęciem Konstantynopola. Żaden sułtan nie wpadł by na to sam z siebie, to pewne, i domniemywać należy, że całą tę doktrynę podsunęli im, jak gorący kartofel, Wenecjanie, wrogo nastawieni do Niemców i ich cesarza, tytułującego się rzymskim imperatorem. W stuleciu XVI, w czasach największej świetności imperium, Turcja była po prostu żydowskim golemem. Potem przejęli ten interes Francuzi, którzy prowadzili go mniej lub bardziej skutecznie do czasów Napoleona, kiedy to nie było już żadnego sensu inwestowania w Turcję. To się zmieniło, kiedy wzrosły ambicje imperialne Rosjan. Nigdy nie możemy zapominać, że Turcja i Szwecja to dwa narzędzia polityki Paryża na wschodzie. Mając świadomość jaka tradycja stoi za Erdoganem, trzeba być ciężko zaburzonym, żeby dopominać się o jakieś sojusze z nim i liczyć na jakieś porozumienia. On się nie będzie z nami porozumiewał, może to zrobić jedynie wtedy kiedy na czele państwa polskiego stanie jakiś bardzo wpływowy żyd, nie wcześniej. On może nas co najwyżej postraszyć i popatrzeć jak się boimy. To wszystko. Może nastawić przeciwko nam sojuszników w NATO i zrobi to z całą pewnością, jeśli okażemy choćby cień słabości. To jest facet, który spędził jakiś czas w więzieniu i jego życiem rządzą zasady spod celi. Innych komunikatów niż pochodzące stamtąd nie rozumie. Dobrze o tym pamiętać. Jestem niezwykle ciekaw tego, jakie będą konsekwencje jego słów i w jaki sposób zostanie skarcony. Uważam bowiem, że należałoby go skarcić. Jeśli to się nie stanie musimy być przygotowani na rozwiązania nadzwyczajne.

Jeszcze słowo w kwestii komunikacji niewerbalnej. Myślę, że polscy politycy i publicyści powinni brać jakieś korepetycje w tym zakresie. To nie jest tak bowiem, że im bardziej jesteśmy posłuszni polityce sojuszniczego mocarstwa tym bardziej się nas szanuje. Jest dokładnie na odwrót. Im bardziej jesteśmy posłuszni tym bardziej się narażamy. Kwestia najważniejsza dotyczy sposobu rozumienia strategicznego interesu sojusznika i takiegoż samego sposobu rozumienia naszej doktryny. Jeśli w tych zakresach będziemy lojalni, w innych nie musimy przesadzać. Tak myślę, choć nie jestem politykiem. Uważam też, że każdy kto publicznie kwestionuje potrzebę gwarancji bezpieczeństwa Polski zasługuje na poważną reprymendę. Podkreślam – poważną. Macie szczęście, że nie rządzę…naprawdę…




Jak „Palacz” negocjował z żydowskimi kosmitami ekshumacje na księżycu


Wiele osób pamięta jeszcze serial „Z archiwum X”, w którym dzielni agenci Mulder i Scully demaskowali podstępy kosmitów. Występował tam też facet o ksywie „Palacz”. Gość nie wyjmował papierosa z ust i był mocno już posunięty w latach. Teoretycznie był zwierzchnikiem głównych bohaterów, ale kim był w istocie, nie wyjaśniono. Palacz przeszedł pewnego dnia na emeryturę i wtedy w jego głowie zaświtał pomysł następujący – trzeba pisać opowiadania do wysokonakładowych tygodników, bo przez to piony administracyjne, które palacz reprezentował będą miały wpływ na masy, a na dodatek wpadnie parę groszy i jeszcze człowiek sobie podniesie samoocenę, bo zostanie przecież pisarzem. No, a któż może być lepszym pisarzem niż taki palacz, co normalnie sam jeden negocjował z Marsjanami problem ekshumacji marsjańskich grobów na zajętym przez ziemian księżycu? Nikt. Palacz zaczął pisać swoje opowiadania, ale redaktorzy z kolorowych pism poświęconych fantastyce wyszydzili go bez litości, albowiem uznali, że nie ma talentu, nie rozumie czytelnika, a historie o tych marsjanach pochowanych na księżycu, a wcześniej zamordowanych orczykami przez złych, pochodzących z Siemiatycz, chłopów, to są jakieś rzewne jaja. Palacz się zdziwił, bo on wiedział, że to przecież szczera prawda, sam tych chłopów z Siemiatycz na księżyc dowoził i sam im orczyki do rąk wciskał. No, ale, jak to mówią, prawda czasu, prawda ekranu….Palacz nie został pisarzem i musiał przejść do zajęć nudniejszych, czyli do tych prawdziwych negocjacji, które wcale łatwe nie były, bo kosmici są niezwykle ciężkim partnerem i stawiają warunki w zasadzie nie do przyjęcia. Ostatnio na przykład zażądali dostawy 20 tysięcy ton sera „Ramzes” z mleczarni w Rykach, w terminie uniemożliwiającym realizację. I co zrobić z takim fantem? Palacz myśli, a my się też musimy zastanowić, czy on jest sam jeden czy może ma jakichś zastępców. Wygląda na to, że ma albowiem – tego się na pewno nie spodziewaliście – patriotyczny miesięcznik „Magna Polonia” opublikował na swoich łamach fragmenty prozy Szczepana Twardocha. Jeszcze nie dostarczono mi linka, ale informuję wszystkich zawczasu. To może oznaczać tylko jedno – ludzie palacza nie odpuszczają i widząc, że treści bliskie ich sercom nie mogą wejść do normalnego obiegu treści – puszczają je kanałami zarezerwowanymi do tej pory dla husarii i rotmistrza Pileckiego. Magna Polonia drukuje Twardocha… to jest naprawdę niezwykłe…no, ale przypomnieć musimy w tym miejscu koniecznie, że były takie czasy kiedy Grzegorz Braun cisnął go ludziom na siłę, niczym palacz te swoje ekshumacje księżycowe miesięcznikowi „Nowa fantastyka”. Może się okazać, że coś przeoczyliśmy i od jutra – bo akurat znalazł się budżet – Szczepan zostanie najważniejszym pisarzem patriotycznym globu. Bo dlaczego w zasadzie nie?

Wiara w to, że uda się dokonać ekshumacji na księżycu rozszerza się, co mnie trochę zaskakuje, w tempie dość szybkim i nawet u Karnowskich pojawiły się jakieś deklaracje dotyczące wyprawy na Morze Spokoju, gdzie tych kosmitów leży najwięcej. To może oznaczać tylko jedno – jesteśmy w pułapce, której mechanizmu na razie nie rozumiemy, a kiedy go zrozumiemy, będzie za późno. Na wszelki wypadek więc piszę – wsadźcie sobie w de…swoje ekshumacje i ekscytacje, a potem dołóżcie do tego Szczepcia Twardocha i Szymka Hołownię. Będzie to w sam raz tak wiarygodne, żeby mógł się pod tym podpisać naczelny „Magna Polonia” wraz całym zespołem.

Zastanawia mnie jedno w tym wszystkim, kiedy oni zrozumieją, że w tej piaskownicy zwanej rynkiem treści wyglądają jak najgrzeczniejszy i najlepiej ubrany chłopiec, którego z daleka pilnuje, starsza i dystyngowana bona. Przez to właśnie, wszystkie siedzące w środku dzieci uważają ich za gamoni, dupków żołędnych i szpicli. I nikt się nie chce z nimi bawić. Im bardziej próbują się upodobnić do innych dzieci, przekrzywiając czapeczkę na bakier i brudząc podkolanówki, tym jest gorzej. Być może chodzi o to, byśmy wszyscy opuścili piaskownicę i zostawili ją dla nich? To jest nawet prawdopodobne. Wtedy wszystkie kolportowane na terenie naszego ogródka jordanowskiego treści będą dotyczyły kosmitów. I to jest chyba najważniejsze. Nie istotne co się mówi, ważne żeby było o kosmitach. A do tego tylko o nich. Ludzie się chętnie na to zgodzą, albowiem upajanie się grozą położenia to jeden z najsilniejszych narkotyków i mowy nie ma, by ktoś go odstawił dobrowolnie. Wielokrotnie to ćwiczyłem. Wielokrotnie próbowałem zwracać uwagę osób postronnych na kwiatki, pszczółki, drzewa i mówić im jakieś ciekawe rzeczy na ich temat. Kończyło się to zawsze tak samo – co ty mi tu pieprzysz o pszczółkach, kwiatkach i drzewach? Ty wiesz co będzie jak przylecą Marsjanie? I w tym momencie mojemu interlokutorowi względnie interlokutorce łzy napływały do oczu. Spieszę więc donieść, że Marsjanie są tu już od dawna. Oni nie przylecą wielkimi statkami, które zaczną walić z laserów wprost w najwyższe budynki. Oni wejdą od zaplecza, bo muszą się zorientować gdzie leży klucz do spiżarki. Potem muszą zorganizować tu jakieś zarządzanie, czyli zrobić tak, by wszyscy o nich mówili, nie widząc ich rzeczywistej obecności. To się da zrobić, jak ktoś uważnie oglądał serial „Z archiwum X” ten doskonale wie jak. Powiem tylko, że wobec realnej obecności Marsjan, dziwne wydaje się namnażanie się ludzi okazujących im jawną wrogość. W dodatku bez lęku. To, zważywszy na nadzwyczajne możliwości kosmitów, nie powinno przebiegać w ten sposób, to znaczy liczba jawnych i ostro najeżonych wrogów Marsa, powinna systematycznie maleć. No, ale ona rośnie. Marsjanie zaś nadal mają się dobrze. Szczepan zaś Twardoch czołowy ziemski ideolog marsjanizmu leninizmu, publikuje w najbardziej prawicowym i niezależnym od nikogo piśmie patriotycznym. Ludziom zaś, którzy wierzą w bohaterstwo antykosmicznych deklaracji szklą się już oczy. O tak…już niedługo nadejdzie wyzwolenie, a na księżycu przeprowadzimy wreszcie te cholerne ekshumacje i udowodnimy, że to nie chłopi z Siemiatycz zamordowali orczykami niewinnych Marsjan, ale górale z Czarnego Dunajca. Zaświta jutrzenka swobody, a ogłosi się nam Szymon Hołownia, prawdziwy katolik, mąż jednej żony i ojciec dzieciom…Aha, nie wiem czy słyszeliście, ale podobno ta żona jest wojskowym pilotem, czy coś podobnego? To aby prawda? Bo ze Szczepanem i „Magną Polonią” na pewno….Niezwykłe. Może ona też latała na księżyc z palaczem?


© Gabriel Maciejewski
30 listopada - 9 grudnia 2019
źródło publikacji:
www.Coryllus.pl





Ilustracja © Klinika Języka / za: www.basnjakniedzwiedz.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2