Symbole pełnią w życiu społeczności ogromną rolę (chociaż czasami pomijaną lub niedostrzeganą dzięki swej oczywistości), pozwalają obywatelom na dokonywanie kulturowej, społecznej czy politycznej identyfikacji. Łatwo to zauważyć choćby w mediach społecznościowych, gdzie część uczestników lubi pokazywać przy swojej nazwie użytkownika graficzne „wizytówki”.
Jeśli jest to polska flaga i liczba 100, to wiemy że mamy do czynienia z kimś identyfikującym się jako patriota. Jeśli jest to tęczowa flaga lub flaga Unii Europejskiej, to domyślamy się, że mamy do czynienia z wrogim obecnej władzy kosmopolitą. Zdarza się, że pierwsze rozpoznanie może być błędne, ale jako doświadczony użytkownik Twittera zapewniam, że jest błędne w znikomej liczbie przypadków.
Tak jak symbolika jest ważna dla poszczególnych osób, tak samo ważna jest dla całych państw i narodów. Możemy pewne pojęcia nazwać cementem spajającym daną społeczność, możemy je nazwać kotwicą czy latarnią morską przywołującą członków społeczności i nadającą im odpowiedni kurs. W ogromnej większości kultur takimi spoiwami są albo pojęcia religijne albo pojęcia patriotyczne wynikające ze wspólnego rozumienia historii. Aby osłabić, rozmontować i skruszyć społeczeństwo oraz łączące jego członków więzy lojalnościowe i sentymentalne, wynikające ze wspólnego przeżywania kultury, wiary czy historii, należy zniszczyć lub obrzydzić obywatelom łączące ich do tej pory pojęcia. Takie właśnie zadanie postawiły przed sobą ugrupowania lewicowe i lewackie.
Budowniczowie „nowego świata”pragną zlikwidować dotychczasowe znaczenie państw narodowych. W przypadku Polski serce tej operacji od wielu lat bije w redakcji „Gazety Wyborczej”, której funkcjonariusze starają się odebrać Polakom kulturowe mianowniki, między innymi poprzez fałszowanie historii czy wyszydzanie ideałów narodowo-patriotycznych. Widowiskowym i symbolicznym (choć jednocześnie groteskowym) ukoronowaniem tej akcji były obchody rocznicy Konstytucji 3 Maja organizowane przez „Gazetę Wyborczą” pod patronatem ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego. Tłumek ludzi niósł różowe baloniki, a eksponowaną rolę pełniła dziwna, czekoladowa maszkara mająca podobno symbolizować Orła Białego. Jak wskazywali komentatorzy, w całym tym zgromadzeniu nie było ani jednej polskiej flagi. Owe dziwaczne obchody zostały powszechnie wyśmiane, a ich symbolicznym podsumowaniem stał się fakt, że ów czekoladowy niby-orzeł został postawiony w siedzibie Trójki, tam się zaśmierdł i musiał zostać zutylizowany. Jednak próby eliminowania polskich symboli narodowych to reguła dla wielu zgromadzeń opozycji. Flagi Unii Europejskiej czy flagi tęczowe są tam najmilej widziane, natomiast barwy narodowe nasuwają ich uczestnikom myśl, którą niegdyś wyartykułowała „Gazeta Wyborcza”:
„kiedy słyszę jak ktoś mówi, że jest dumny, iż urodził się w Polsce, to w głowie zapala mi się światełko ostrzegawcze”To samo środowisko stara się obarczać Polaków winą lub współwiną za zbrodnie Holocaustu, wyśmiewa projekt żądania od Niemiec reparacji wojennych, dąży do zasiedlenia Polski przez obcych kulturowo emigrantów, żąda zmian w prawie dających mniejszościom prawo dominowania czy wręcz terroryzowania większości, walczy z wolnością słowa, jeśli miałaby być krytyczna wobec niego, a jednocześnie gorąco popiera szydzenie z ideałów czy wierzeń tej grupy ludzi, których uznało za przeciwników. Dodajmy do tego wspieranie politycznych i gospodarczych aferzystów, kolportowanie w kraju i za granicą fałszywych informacji na temat Polski czy medialne prowokacje. Wszystko to są działania mające społeczeństwo skłócić, ale też przyspieszyć i wspomóc destrukcyjne procesy godzące w poprawne funkcjonowanie, a nawet samo istnienie państwa. To między innymi w głowach aktywistów totalnej opozycji powstał ostatnio plan zniszczenia w Polsce władzy centralnej i oddania rządów w ręce samorządów oraz sędziów, a wszystko to pod fałszywymi, choć jakże ładnie brzmiącymi hasłami „decentralizacji władzy” czy „upodmiotowienia społeczności lokalnych”.
Tak to już jest, że wrogowie naszej cywilizacji bardzo często postępują w sposób, przed którym ostrzega Biblia. Jezus, cytowany przez świętego Mateusza, mówił: „strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami”. W taki właśnie sposób postępują od lat środowiska skrajnej lewicy, które w tej chwili w dużej części zrzeszyły się pod szyldami organizacji LGBT. Na początku pokazują nam miłe oblicza pań i panów pragnących jedynie, by traktowano ich jak każdego innego człowieka. Dzięki nazewnictwu (gay czyli „wesoły”) oraz symbolice (tęcza) starają się ocieplać wizerunek, a wymyślone we własnym środowisku pojęcia oraz symbole próbują (nawiasem mówiąc: niestety z powodzeniem) uczynić obowiązującymi dla reszty społeczeństwa. Potem jednak (i tak jest zawsze!) środowiska lewackie zaczynają eskalację żądań. Już nie tolerancja, ale akceptacja. Potem nie akceptacja, ale afirmacja. Później nie sama afirmacja, a karanie za brak tejże afirmacji. Jednocześnie coraz dalej idą żądania ideologiczno-programowe. Tęczowa lewica zaczyna domagać się nie tylko specjalnych przywilejów, lecz przemodelowania całego społeczeństwa zgodnie ze swoimi żądaniami. Wprowadzenie prawa umożliwiającego aborcję z dowolnych powodów i w dowolnym okresie ciąży, możliwość swobodnego operacyjnego zmieniania płci (również dzieciom i bez ich zgody), liberalizacja ustawodawstwa skierowanego przeciw pedofilii, seksualizacja i ideologiczna indoktrynacja dzieci już od lat przedszkolnych przy jednoczesnym wprowadzeniu drastycznych kar dla każdego, kto sprzeciwia się ich koncepcjom – oto standardowe postulaty tęczowej lewicy. Od początku i ustawicznie podawane przez lewackich aktywistów tylko i wyłącznie jako świadectwo dążenia do wolności oraz tolerancji. W związku z hołdowaniem tej chorobliwej „poprawności politycznej” na świecie dochodzi do tak kuriozalnych incydentów jak udział w kobiecych konkursach piękności zoperowanych mężczyzn – dziwolągów udających kobiety czy udział w żeńskich zawodach sportowych mężczyzn identyfikujących się jako kobiety. W tym drugim wypadku nie trzeba nawet mówić, jak krzywdzące jest to dla prawdziwych przedstawicielek płci pięknej, które są bez szans w konfrontacji z dobrze wytrenowanym mężczyzną. Oczywiście te dwa kuriozalne i groteskowe przykłady są nieistotne z powszechnego punktu widzenia, ale doskonale pokazują nam tok myślenia tęczowej lewicy, jak również kierunek, do którego dąży. Skoro komunizm mógł żądać świata bez prywatnej własności, to dlaczego tęczowa lewica nie ma żądać świata bez zdefiniowanej płci?
Zarówno w językoznawstwie jak i w naukach społecznych niezwykle ważna jest kwestia desygnatu, a więc każdej rzeczy określanej przez dane słowo. Już Orwell pisał w „Roku 1984”, że jeśli z języka wyeliminujemy pojęcie buntu, to społeczeństwo nie będzie potrafiło się zbuntować. Najkrócej mówiąc, angielski pisarz twierdził (ustami jednego ze swoich bohaterów), że zabranie ludziom pewnych pojęć pozwoli im również odebrać to, co owe pojęcia oznaczają. Lewica od wielu lat właśnie w orwellowski sposób zajmuje się modelowaniem pojęć. „Kontrola rodziny” czy „swoboda wyboru” oznaczają tak naprawdę aborcję i zabijanie dzieci nawet w czasie zaawansowanej ciąży. „Tolerancja” i „wolność słowa” to tak naprawdę prawo do wulgarnego szydzenia z wiary i idei innych ludzi, przy jednoczesnym nazywaniu „mową nienawiści” każdej, nawet najlżejszej krytyki własnego środowiska. W tym języku wzywanie do zabójstwa nielubianego polityka to „happening artystyczny”, a profanacja świętych obrazów to „przejaw swobody twórczej”.
Tęczowa lewica non stop atakuje fundamenty i spoiwa naszej cywilizacji, ponieważ tylko na zgliszczach chrześcijańskiej moralności oraz rzymskiego prawa będzie mogła zbudować swój wymarzony świat. Świat będący dla każdego normalnego człowieka emanacją moralnej, umysłowej i estetycznej degeneracji.
Ilustracja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz