Bilans na zero
Nie ma rzeczy doskonałych, a wszystko ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne – jak by powiedział Kukuniek. Zwłaszcza w sytuacji, gdy Abewiaki usilnie poszukują jakiegoś pretekstu, by mnie ukarać za agitację „antyroszczeniową”. Jak się nie udało jedną metodą, to dlaczego by nie spróbować innej? Toteż na spotkaniu w Lublinie jeden z uczestników, pan Marcin Karliński, zaczął mnie gorąco namawiać, bym zajął się sprawą SKOK Wołomin w ten sposób, że on mi przekaże „materiały”, a zwłaszcza – listę nazwisk - a ja na antenie Radia Maryja zwyczajnie odczytam to, co on mi przygotował, no i opiszę, gdzie tylko będę mógł.
Ciekawe, że pan – który, jak się okazało – reprezentuje Stowarzyszenie Wspierania Spółdzielczości Finansowej im. św. Michała – z jakichś zagadkowych przyczyn nie opublikował listy tych nazwisk chociażby w internecie, gdzie aż się roi od różnych list, na przykład – od list Żydów. Sam jakoś nie chciał – ale oczekiwał, że zrobię to ja i to w dodatku w sytuacji, gdy nie będę miał żadnych możliwości sprawdzenia, czy umieszczenie tych nazwisk na liście, jest aby uzasadnione. Już samo takie żądanie sprawiało wrażenie bezczelnego, a wrażenie to spotęgowane zostało moralnym szantażem, że jeśli tego nie zrobię, to znaczy, że jestem tchórzem i w ogóle – szubrawcem. Ponadto przedstawicielka wspomnianego Stowarzyszenia zażądała ode mnie, bym w cukierni pana Olczaka na Solcu nagrał z nimi program, podczas którego oni powiedzą, co tam będą mieli do powiedzenia, a ja będę przytakiwał. Zaproponowałem tedy, żeby przekazali swoje pytania panu Rafałowi Mossakowskiemu, z którym w cukierni pana Olczaka nagrywam rozmowy, bo ja tam też jestem gościem i nie mogę urządzać tam studia nagraniowego, do którego zapraszałbym każdego, komu przyjdzie do głowy taki pomysł. Moja rozmówczyni odrzuciła taką możliwość i zaczęła robić mi gorzkie wyrzuty, wobec czego zakończyłem rozmowę. Okazało się, że na tym nie koniec, bo oto na stronie Stowarzyszenia ukazała się publikacja, jakim to jestem tchórzem, szubrawcem i oszczercą, co utwierdza mnie w podejrzeniach, że miałem do czynienia z prowokacją, a te krytyczne uwagi pod moim adresem są efektem irytacji, że nie dałem się na to nabrać.
W jaki sposób można kogoś wykiwać? W taki, że stworzy mu się iluzję, że to on wszystkich wykiwa. Mechanizm ten jest bardzo stary i znają go jarmarczni filuci, zwabiający naiwniaków do gry w trzy karty. Ze SKOK-iem Wołomin było podobnie; oferował on 20,5 procenta od złożonych depozytów. Gdzie i jakie interesy SKOK Wołomin mógł robić, że obiecywał wypłaty na poziomie jednej piątej – tego nikt nie wiedział, ani wtedy, ani teraz. Podobne, chociaż chyba trochę niższe, obiecywał pan Grobelny w swojej „Bezpiecznej Kasie Oszczędności”, która okazała się zwyczajną finansową piramidą. Warto w tym miejscu przypomnieć, że spółdzielczość kredytowa pojawiła się w Niemczech w XIX wieku. Wtedy też miał miejsce wielki krach na giełdzie berlińskiej. Oto po pruskim zwycięstwie nad Francją w wojnie francusko-pruskiej w roku 1871, wśród warunków kapitulacji Bismarck zażądał kontrybucji w wysokości 5 mld franków w złocie. Na Berlin spadł deszcz francuskiego złota i na berlińskiej giełdzie pojawiły się spółki-wydmuszki, które wypuszczały akcje, obiecując dywidendy podobne do tych w SKOK Wołomin, chętnie kupowane przez niemieckich ciułaczy. Kiedy jednak deszcz francuskiego złota przestał padać, nastała godzina prawdy i okazało się, że akcje tych wszystkich spółek okazały się niewarte papieru, na którym były wydrukowane i mnóstwo Niemców utraciło oszczędności całego życia. A na czyją rzecz? Ano, na rzecz giełdowych grynderów, z których ponad 90 procent było Żydami z bankierem kanclerza Bismarcka, Gerszonem Bleichroederem na czele. W przypadku SKOK Wołomin było inaczej; kasa, założona – jak wskazują źródła - przez dawnych nomenklaturowców i nie bez udziału Wojskowych Służb Informacyjnych, bardzo chętnie udzielała kredytów różnym osobom – zwłaszcza bezdomnym i bezrobotnym. Oczywiście były to tzw. „słupy”, które za flaszkę, albo nawet i zakąskę, przekazywały pożyczone pieniądze komu innemu. Ale na tym nie koniec, bo kiedy w listopadzie 2009 roku Sejm uchwalił ustawę o objęciu SKOK-ów nadzorem KNF, prezydent Lech Kaczyński zaskarżył tę ustawę do TK, a pod stosownym wnioskiem podpisał się pan Andrzej Duda, podówczas urzędnik w Kancelarii Prezydenta. W roku 2013 Sejm uchwali ustawę obejmującą SKOK-i gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Bankowy Fundusz Gwarancyjny polega mniej więcej na tym, że banki, budżet i NBP składają się na gwarancje środków zdeponowanych w bankach przez ich klientów – oczywiście do pewnej wysokości. Ta ustawa też trafia do Trybunału Konstytucyjnego, który uznaje, że nadzór KNF nad małymi kasami – ot, takimi, jak SKOK Wołomin – jest sprzeczny z konstytucją. Zatem „małe kasy” zostają uwolnione od nadzoru, ale objęte gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Słowem – żyć nie umierać! Ze sprawozdania Bankowego Funduszu Gwarancyjnego wynika, że w ramach gwarancji w latach 2014-2017 wypłacił on ponad 4 mld złotych dla klientów SKOK. No i kiedy forsa została już wyprowadzona, niezależna prokuratura wszczęła tak zwane energiczne śledztwo, podobnie, jak w przypadku Amber Gold. Jak pamiętamy, komisja sejmowa pod przewodnictwem pani Małgorzaty Wassermann po trzech latach mozołu zapisała w raporcie, że państwo nie funkcjonowało, jak się należy. Ale o tym wiedzieliśmy przecież od samego początku, więc okazuje się, że nawet po „energicznym śledztwie” wiemy tyle samo, co i przedtem. Nie bez kozery tedy Adam Mickiewicz wkłada w usta kapitana Rykowa argumenty, mające przekonać majora Płuta do wzięcia łapówki od sędziego Soplicy; „I to przysłowie – lepsza zgoda od niezgody. Zaplątaj dobrze węzeł, końce wsadź do wody!”
Toteż śledczy mozół trwa i na razie ustalono, że w SKOK Wołomin działała „zorganizowana grupa przestępcza”, której udało się nawet zdemoralizować niektórych członków KNF przynętą w postaci „korzyści majątkowej”. Jeden ze starych kiejkutów miał zeznać, że „korzyści majątkowe” bywały wręczane również „politykom PiS”, czemu ci, ma się rozumieć, energicznie zaprzeczają. Tymczasem syndyk masy upadłości ściąga forsę skąd się da – a da się od udziałowców kasy, którzy – podobnie jak Niemcy po wojnie francusko-pruskiej – dali się nabrać na wysokie oprocentowanie. Jeśli nie płacą, to sprawa trafia do niezawisłego sądu, który już tam powinność swej służby rozumie i w rezultacie sypią się piękne wyroki, zwłaszcza, że opinia Prokuratury Krajowej, że tego rodzaju działalność syndyka jest „nieuzasadniona” - została przez niezawisły sąd oddalona. Najwyraźniej również w czwartym roku „dobrej zmiany” obowiązuje zasada, o której śpiewał kiedyś Jan Kaczmarek: „Pero, pero, bilans musi wyjść na zero!” - a ona z kolei jest prostą konsekwencją zasady konstytuującej III Rzeczpospolitą: my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych.
O pożytkach z ludobójstwa
Minęła 76 rocznica kulminacyjnego momentu ludobójstwa, jakiego Ukraińska Powstańcza Armia dopuściła się na ludności polskiej Wołynia i szerzej – Małopolski Wschodniej. Było ono wykonaniem planu depolonizacji tamtych terenów, które miały wejść w skład państwa ukraińskiego, jakie tamtejsi nacjonaliści zamierzali utworzyć. Do tej pory bowiem Ukraina nie istniała, jako państwo niepodległe, chociaż trafiały się momenty, gdy wydawało się to w zasięgu ręki. Przypominam o tym wyznawcom ahistorycznej doktryny Jerzego Giedroycia, według której nie może być niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy. Polska przez stulecia była nie tylko państwem niepodległym, ale również – europejskim mocarstwem nie dzięki niepodległej Ukrainie, ale między innymi właśnie dlatego, że żadnej niepodległej Ukrainy nie było. O ile za komuny doktryna Giedroycia miała sens o tyle, że warunkiem niepodległości Ukrainy był upadek ZSRS, to dzisiaj polityczne jej konsekwencje sprowadzają się do tego, że postępowania kolejnych rządów polskich wobec Ukrainy nie można nawet nazwać polityką. Polityce bowiem musi przyświecać jakiś cel, który politykujące państwo chce osiągnąć – a tymczasem postępowanie kolejnych polskich rządów wobec Ukrainy polega na żyrowaniu w ciemno i z góry wszystkiego, co zrobi rząd w Kijowie. W następstwie tego politycy ukraińscy znakomicie opanowali sztukę obcinania kuponów z prezentowania Ukrainy na zewnątrz, jako państwa specjalnej troski, któremu lepiej się nie sprzeciwiać, podobnie jak lepiej nie sprzeciwiać się słabemu na umyśle dziecku, bo albo sobie samemu zrobi coś złego, albo na przykład – podpali dom.
W odróżnieniu od nacjonalizmu polskiego, który był i jest poczciwy, nacjonalizm ukraiński od początku miał cechy demoniczne, bo od samego początku ukształtował się jako skrajny szowinizm. Różnicę między nacjonalizmem „zwyczajnym” a szowinizmem najlepiej zilustrować przez odwołanie się do stosunków rodzinnych. O ile nacjonalizm zwyczajny można porównać do postawy ojca rodziny, który uważa, że w pierwszej kolejności powinien troszczyć się o własne dzieci, a dopiero potem – o cudze, to szowinizm polegałby na tym, że ten ojciec, w trosce o zapewnienie własnym dzieciom lepszego startu życiowego, zacząłby cudze dzieci mordować. I nacjonalizm ukraiński od samego początku, kiedy Dymitr Doncow położył jego fundamenty ideologiczne, taki właśnie był. Nie tylko zresztą w stosunku do dzieci „cudzych” to znaczy – do przedstawicieli narodowości innych, niż ukraińska – ale również w stosunku do samych Ukraińców. Według Doncowa bowiem społeczeństwo ukraińskie dzieliło się na „elitę” i „czerń”. Ta „czerń” powinna podporządkować się „elicie” bez zastrzeżeń, bo w przeciwnym razie zostałaby poddana eksterminacji. W praktyce sprowadzało się to do terroryzowania „czerni” przez „elitę”, która dostarczała sobie pozoru moralnego uzasadnienia tego terroru budowaniem niepodległego, czystego etnicznie państwa ukraińskiego. Ponieważ część przyszłego ukraińskiego terytorium była od wieków zamieszkała między innymi przez Polaków, trzeba było w pierwszej kolejności eksterminować najpierw ich – w czym skupionej w UPA „elicie” miała pomagać „czerń”. W rezultacie doszło do masowego ludobójstwa Polaków, podczas którego UPA i „czerń” dopuszczały się okrucieństw, na które nawet w porywach nie zdobywali się podczas II wojny Niemcy.
Przy Alejach Ujazdowskich w Warszawie stoi gaz upamiętniający zamach na Franza Kutscherę, który był dowódcą SS i policji na dystrykt warszawski. Kutschera zasłynął między innymi z urządzania ulicznych egzekucji, które miały zastraszyć ludność polską i wybić jej z głowy wszelką myśl o oporze. Z wyroku sądu podziemnego Kutschera został zastrzelony w wyniku precyzyjnie zaplanowanego zamachu, a jego następca zachowywał się już w sposób umiarkowany – oczywiście jak na hitlerowca. Okazuje się, ze Polskie Państwo Podziemne mogło karać nie tylko gestapowskich konfidentów, ale i niemieckich dygnitarzy. Niestety nie wszędzie i nie każdego – bo w przypadku rzezi wołyńskiej tamtejsi Polacy nie tylko zostali pozostawieni bez żadnej ochrony, ale nawet pozbawieni tych możliwości, jakie istniały.
Wspomina o tym w swoich pamiętnikach Adam hrabia Ronikier, który podczas okupacji był prezesem jednej z dwóch polskich instytucji, jakie oficjalnie działały w Generalnej Guberni. Pierwszą był Polski Czerwony Krzyż, któremu przewodziła Maria hrabina Tarnowska, a drugą – Rada Główna opiekuńcza, której prezesem był właśnie Adam Ronikier. Ponieważ Rzesza była państwem socjalistycznym, to i w budżecie Generalnego Gubernatorstwa, tworzonym z podatków pobieranych od ludności okupowanej, była pozycja „pomoc społeczna”. Adam Ronikier podejmował tedy próby, by „rząd GG” przekazywał przynajmniej część tych pieniędzy RGO, która wydawała 2,5 mln posiłków dziennie, a środki na to czerpała wyłącznie z ofiarności polskiego społeczeństwa. Z tej racji bywał na Wawelu, gdzie urzędował nie tylko Hans Frank, ale i jego pomocnicy i niekiedy odcinał się Niemcom. Na przykład któregoś dnia, w większym gronie, jeden z nich powiedział, że oto właśnie zdobyli dokumenty świadczące o niemieckim charakterze Krakowa. Okazało się, że krakowski Kościół Mariacki został ufundowany przez „niemiecką społeczność miasta Krakowa”. Ronikier odparł, że miło mu słyszeć, iż niemiecka społeczność miasta Krakowa ufundowała taki piękny kościół – ale dlaczego właściwie Kraków miałby z tego tytułu być niemieckim miastem? – Moja rodzina – wyjaśnił – ufundowała w Rzymie kościół św. Stanisława, ale nigdy nie przyszłoby nam do głowy, by z tego powodu Rzym nazywać miastem polskim! Nawet Niemcy się śmiali.
Kiedy po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej front przesunął się na wschód, do Generalnego Gubernatorstwa została przyłączona Małopolska Wschodnia, toteż RGO pozakładała tam wszędzie swoje placówki i była doskonale poinformowana o sytuacji. Już w 1942 roku Adam Ronikier miał wiadomości, że Ukraińcy szykują się do rozprawy z tamtejszą ludnością polską i żeby zapewnić jej jakąś ochronę, wyjednał u lokalnych niemieckich komendantów, żeby każdej polskiej wsi przydzielili po 5 karabinów z amunicją. Kiedy broń zaczęła docierać do polskich wsi, UPA takich uzbrojonych miejscowości nie atakowała. Wydawało się, że zagrożenie zostało odsunięte, ale Delegatura Rządu na Kraj oraz Komenda Główna AK nie tylko kategorycznie zażądały przerwania tej akcji, ale również – zwrócenia broni już dostarczonej. I Ronikier, będąc lojalny wobec władz Rzeczypospolitej zastosował się do tych poleceń. W rezultacie polska ludność została pozbawiona jakiejkolwiek ochrony i wydana na pastwę okrutnego wroga.
Okazuje się, że dzisiejsza kapitulancka polityka ma już swoją tradycję, więc trudno się dziwić, ze pan prezydent Andrzej Duda, który, nawiasem mówiąc, przekazał Ukrainie od Polski miliard euro, składając wieniec przed pomnikiem Rzezi Wołyńskiej w Warszawie, ustawionym może nie w krzakach, ale w miejscu sprawiającym wrażenie zakonspirowanego, powiedział, że „warunkiem upamiętnienia (ofiar – SM) jest to, żeby strona ukraińska zgodziła się na przeprowadzenie ekshumacji”. No a jak się nie zgodzi, to co – nie będziemy, nie ośmielimy się upamiętniać? Okazuje się, że pan prezydent Duda jest nieśmiały nie tylko w stosunku do prezydenta Trumpa i bez jego pozwolenia nie porusza żadnego tematu, a zwłaszcza – ustawy nr 447 JUST – ale również wobec Ukraińców.
Tymczasem rzeź wołyńska pokazuje, że zbrodnia popłaca. UPA wymordowała większość ludności polskiej na tamtych terenach, a jej polityczni następcy wcielili część dawnego terytorium Rzeczypospolitej do terytorium Ukrainy. Zatem Ukraina zrealizowała cel polityczny, jaki postawili sobie banderowcy, więc nic dziwnego, że ich tak honoruje.
© Stanisław Michalkiewicz
12-13 lipca 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
12-13 lipca 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © DeS ☞ tiny.cc/des
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz