OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Dezintegracja pozytywna. Pułapka niedorozwiniętej etyki. O potrzebie zachowania oliwy do lamp

Pułapka niedorozwiniętej etyki


Świat gna do przodu. A właściwie to gna technologia. Ona wymusza na nas coraz więcej koncesji. Zabiera nam wolny czas, nie daje okazji do namysłu. Musimy mieć coraz to nowe gadżety, uczyć się nowych technologii i ciągle zapamiętywać nowe hasła, profile, sposoby operowania świeżo zbudowanymi zabawkami.
Czy przez to stajemy się bardziej wolni? Czy może dzięki tym nowym technikom zyskujemy więcej wolnego czasu, a może doznajemy większego komfortu życia?

Niedługo ci, którzy nie posiadają smartfonów i ajfonów będą obywatelami drugiej kategorii, nie będą mogli zamówić taksówki, skorzystać z hulajnogi, dokonać zakupu w e- sklepie, ba, nie będą mogli nawet zarejestrować się do lekarza i kupić sobie biletu do kina, teatru lub na pociąg. W wielu supermarketach znikają już „ludzcy” sprzedawcy, kasjerzy, a na ich miejsce wprowadzane są stanowiska z automatami. Automaty nie maja przerw śniadaniowych, sobót i niedziel, nie zachodzą w ciążę, nie mają swojego zdania (póki co!). Automatyzacja pracy zabiera ludziom chleb, wzmagająca się inwigilacja: na ulicy, na stadionie, w sklepie, pewnie niedługo będzie nas śledziło nawet gniazdko elektryczne w naszym mieszkaniu. Rozpoznawanie tęczówki oka, specjalne prześwietlacze na lotniskach, paszporty biometryczne, dowody osobiste z wbudowanymi w ich powierzchnię chipami. W Stanach Zjednoczonych trwa właśnie przebudowa mostów i tuneli, tak aby ich konstrukcja nie zasłaniała sygnału satelitarnego, to przygotowanie do wprowadzenia ruchu pojazdów sterowanych automatycznie, bez udziału kierowcy. Firma Google od dawna profiluje każdego z nas, zbiera o nas materiały, dostosowuje reklamowe ataki do analizy naszych zainteresowań i preferencji, Facebook pilnuje poprawności naszych myśli, gromadzi wszelką o nas wiedzę, kamerki umieszczone w laptopach mogą dowolnie nas nagrywać i przekazywać komuś te informacje, nasze smartfony działają tak jak każe im tajemnicze oprogramowanie, które zostało wewnątrz nich umieszczone. Jesteśmy pilnowani przez roboty, analizowani przez roboty, różnego rodzaju służby zbierają o nas wszelkie informacje i nikogo już przy tym nie interesują przynależne nam „konstytucyjne prawa”. To wszystko dzieje się ponoć dla naszego dobra i naszego bezpieczeństwa.

Wpatrzeni w ekrany coraz mocniej wsiąkamy w sztuczną rzeczywistość, coraz mocniej przeżywamy internetowe burze i dyskusje i coraz mniej mamy czasu na myślenie, dotykanie realnych rzeczy, coraz mniej rozmawiamy. W pociągach, samolotach, tramwajach przyglądam się zaaferowanym ludziom wpatrującym się w swoje ekrany, w swoje (?) światy. W restauracjach i poczekalniach mijam osoby stukające w swoje małe przestworza zawarte w ekranikach nowoczesnych komunikatorów. Czasem zastanawiam się co by się stało gdyby nagle to wszystko zgasło? Jak byśmy ze sobą przebywali?

Pęd nowoczesności jest nieunikniony, każdy kto z niego wypadnie – po jakimś czasie – będzie się czuł jak obcy. Nie będzie rozumiał o czym się mówi, co jest źródłem zbiorowych emocji.

Przyznam się też, ze czasem podsłuchuje o czym ludzie ze sobą rozmawiają, jeśli na chwilę oderwą się od swoich nieodzownych towarzyszy – elektroniki. Nasz język staje się coraz bardziej ubogi, coraz mniej nacechowany naszą indywidualnością. Wszędzie mnożą się przekazy on line, chaty, tweetupy. Właściwie już trudno wyobrazić sobie osobę publiczną, która nie korzysta z nowoczesnych komunikatorów, nie zamieszcza „info” na fejsie, tweeterze, Instagramie.

Giną prawdziwe księgarnie, w których można było usiąść, zagłębić się w lekturze wybranej książki, poczuć ją w dłoniach i powąchać jak pachnie. Królują księgarnie, a właściwie e- sklepy z książkami. Coraz więcej zakupów przenosi się w przestrzeń e – commerce. Trudno dziś wyobrazić sobie instytucję, ba – fryzjera, czy sklep, które nie miałyby własnej witryny internetowej. Nawet mechanika, ślusarza, czy elektryka zamawia się on line. Kiedy chcemy jechać na „wypoczynek”, załatwiamy miejsce na bookingu, sprawdzamy zamieszczone tam opinie. Coraz szybciej przelatujemy spojrzeniem tytuły na portalach, sprawdzamy jakie są kursy walut i co nosi się teraz w Londynie, Paryżu, czy Nowym Jorku. Właściwie trudno dziś wyobrazić sobie jazdę samochodem bez elektronicznego nawigatora mówiącego do nas słodkim głosem znanej osoby. Nawet mandaty dostajemy dziś pocztą na podstawie zdjęć i pomiarów dokonanych przez elektroniczne urządzenia. Na autostradach płacimy korzystając z rozmaitych wariantów elektronicznych systemów, które nas nadzorują i są w stanie przekazać informację kiedy jechaliśmy, jakim samochodem i z jakiej trasy korzystaliśmy.

Czy to wszystko jest złe? O! Właśnie, tu dotykamy najciekawszego problemu. Czy istnieje pogłębiona refleksja nad tym z czego korzystamy, co kieruje naszymi wyborami, jak przekazuje się nam informacje?

Pogłębia się przepaść pomiędzy galopującą techniką i poziomem refleksji – w tym refleksji etycznej – ogarniającej nowy świat. Internet i wszystko co jest z nim związane jest jak nowy kontynent, który bardzo kapryśnie i wolno ukazuje nam swoja mapę i oblicze.

Przepaść pomiędzy zmieniającą nasz świat technologią i refleksją etyczną nad tym nowym kontynentem coraz mocniej się rozwiera. Czy myślicie, że ta głęboka nierównowaga pomiędzy nowymi umiejętnościami i narzędziami, a dostosowaniem do nich nowych reguł, moralności i kodeksów etycznych pozostanie bez wpływu na nasze życie, na nasz świat?

Intuicyjnie czuje jak napina się struna gdy olbrzymowi techniki towarzyszy coraz bardziej niepozorny karzełek filozofii tego nowego świata. Czy dziś ktoś na serio zastanawia się nad moralnością internetu i globalnego świata? Nie chodzi tu wcale o pornograficzne bądź obsceniczne treści. Po prostu przestajemy panować nad oferowanymi nam ciągle nowymi narzędziami. Informatyczne systemy dyktują własne reguły i wydaje się nam, ze nie ma w nich już miejsca na etykietę korzystania z nich i uświadomienie sobie porządku działania w informatycznej rzeczywistości. Przecież nawet kradzież w tym świecie to tylko zamiana cyferek w rożnych tabelach, żadne tam sięganie po nieswoje rzeczy, żadne wyciąganie komuś z kieszeni, ot po prostu mechaniczne kliknięcie, które zamienia porządek obcych cyfr. Zabójstwo? Przecież nawet jeśli gramy w sieciowej strzelance, to zabijamy najwyżej awatary swoich konkurentów, żadnej realnej krwi, cierpienia. Jeśli włamujemy się komuś do komputera, do bazy danych, to przecież nie jest to żadne rozbijanie szyb, grzebanie w zamku, czy wyważanie drzwi. Wszystko odbywa się w sterylnym porządku nowego świata. Czy w internecie obowiązuje dekalog? Przecież człowiek sam stworzył ten świat, więc i sam może podyktować jego reguły, na przykład jako administrator. Świat holograficznej rzeczywistości jest przecież tak odrealniony, że nie mogą w nim obowiązywać realne prawa. Tak się nam wydaje. Więc pozwalamy sobie na abstrahowanie od klasycznego porządku wartości. Czy można kogoś realnie skrzywdzić w internecie? Łudzimy się, że nasze tam działania nie mają żadnego realnego odniesienia. Często tracimy nawet realny punkt odniesienia do tego co robimy w tej technologicznie wykreowanej krainie. Dojrzali technologicznie, wysublimowani cyfrowo uczestnicy nowego świata zdajemy się wierzyć, ze nie potrzebuje on starego porządku wartości. Wszak zlikwidowaliśmy w nim wiele innych praw, na przykład prawo ciążenia.

Nierównowaga poziomu etyki i techniki może jednak przynieść niespodziewaną eksplozję. Jak? Dlaczego? Tego jeszcze nie potrafię wyjaśnić, ale intuicyjnie czuję, że napięcie pomiędzy tymi dziedzinami nie będzie trwało i powiększało się w nieskończoność. W pewnym momencie cięciwa pęknie. Jaki będzie świat po eksplozji spowodowanej tą coraz większą nierównowagą. Jak upadnie sam człowiek?

Tego nie wiemy, jeśli jednak nie zaczniemy tworzyć antropologii etycznej człowieka epoki globalnej władzy świata cyfrowego, to on sam przyniesie niespodziewane rozwiązanie…



Dezintegracja pozytywna


Czasami sprawy tak się wikłają, że trudno je rozplątywać …nitka po nitce. Czasami na węzeł musi spaść miecz. Trzecia RP wytworzyła mikroświat polityki i głównych aktorów okupujących polityczną scenę. Ciągle te same twarze i to samo, mało znaczące, pustosłowie. Do tej pory wystarczało, aby do politycznej rozmowy pleść akcenty emocjonalne i napuścić na siebie wyznawców różnych diagnoz.

Polski świat polityki sprawia wrażenie jakby wyborcy byli mu kompletnie niepotrzebni. To światek buraczano – narcystyczny. Poi się własnym upojeniem i karmi nas pustymi kaloriami „przekazów dnia”. W tej grze pewne figury raz przybierają białe, a raz czarne barwy i nikt na szachownicy nie wyraża, z tego powodu, oburzenia lub choćby zdziwienia. Szachownica? to jednak brzmi zbyt nobilitująco.

Polski światek polityczny sprawia wrażenie na tyle fasadowego, że jego aktorzy nie dbają ani o sens, ani o jakiekolwiek zakorzenienie wypowiadanych przez siebie agresywnych bzdur. Sprytni gracze, a jest ich ledwie kilku, tak podzielili racje, pozy i banały, że powstało wrażenie iż PO i PiS zabierają całe powietrze. Poza nimi nie ma żadnego sensownego życia politycznego.

Życie uczy nas jednak iż nie ma sytuacji bez wyjścia, a ilekroć tak definiujemy własne położenie, to potem ze zdziwieniem przecieramy oczy. Potem, gdy wyłoni się szerszy kontekst i czas odpowiednio rozłoży akcenty.

Kiedy widzisz wokół siebie same ściany, usiądź spokojnie i spójrz w górę….

Polski psychiatra i psycholog Kazimierz Dąbrowski stworzył – w XX wieku – teorię „dezintegracji pozytywnej”. Polega ona na tym, że czasem trzeba własny stan zrównoważenia doprowadzić do kompletnej destrukcji, aby psychiczne puzzle mogły potem ułożyć się z tego w dużo bardziej doskonałą konstrukcję. Tak przechodzimy od niedojrzałości i młodzieńczych miraży do coraz lepszego ułożenia wewnętrznego.

Gdyby takie myślenie zastosować do dzisiejszego światka polityki polskiej, to należałoby dążyć do zdestruowania jego pochopnej mozaiki i starać się ułożyć – z tych samych fragmentów, może nieco wzbogaconych o nowe…- dużo doskonalszą i lepiej dostosowana do realiów konstrukcję.

Pozytywna dezintegracja polskiej polityki wcale nie jest taka zła, stwarza nadzieję na powiew świeżego powietrza i jednocześnie daje nadzieję na to, że naród będzie posiadał dużo doskonalsze narzędzia.

Deintegracja pozytywna dzisiejszej polskiej polityki może przynieść jedynie dobre owoce. To co dziś kulawe i odbierające entuzjazm, może nagle objawić się jako fascynujące i projektujące ciekawą przyszłość.

Czy można tak sobie swobodnie żonglować teoriami pomiędzy różnymi dziedzinami humanistyki? Można…bo kto mi zabroni?



O potrzebie zachowania oliwy do lamp


Można być zimnym na znaki, można nie przywiązywać wagi do ważnych wydarzeń, ale kiedy ich nagromadzenie staję się zbyt duże, to nawet wyalienowany cynik powinien przystanąć na moment i zastanowić się nad tym, co się dzieje.

Płonie katedra Notre Dame w Paryżu, świątynia która od dwunastego wieku opierała się zniszczeniom, wojnom i bombardowaniom, „papież emeryt” Benedykt XVI pisze niesłychanie ważny i doniosły tekst o kościele i jego wewnętrznych problemach, jest to jednak także minitraktat o stanie naszej wiary, o odległości od prawdziwych, zdrowych źródeł.

Jednocześnie, na naszych oczach to, co dotychczas było uważane za dewiację, zgorszenie i grzech zostaje usankcjonowane oficjalnym prawem. To samo prawo nakazuje karać ludzi za mówienie prawdy:

Młody uczestnik „Orszaku Trzech Królów” w Krakowie, członek Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego, student judaistyki, widząc ludzi manifestujących przeciwko „Orszakowi” i wyzywających katolików od świń unosi dłoń w górę i czyni znak krzyża, modli się na tych, którzy mu urągają. Kilka tygodni później policja wpada do jego mieszkania, przeszukuje je w poszukiwaniu dowodów jego przestępstwa. „Gazeta Wyborcza” napisała bowiem, że w czasie przemarszu katolickiego orszaku obecni byli faszyści, którzy czynili faszystowskie gesty. Chłopak zostaje postawiony przed obliczem krakowskiego prokuratora, który dobrodusznie radzi mu…aby wreszcie przyznał się do tego, że…jest faszystą.

Coś się dzieje, coś wisi w powietrzu, przynajmniej na Starym Kontynencie, ale przecież i w tym dalszym świecie nie jest spokojnie. Bliski Wschód kipi, wzmaga się starcie pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Chinami. Czyżby nadchodził czas wyraźnego przełomu, zmiany, po której nic nie będzie już takie samo jak przedtem?

Czy mamy powody do niepokoju? Czy powinniśmy bardziej wnikliwie śledzić wydarzenia i przygotowywać się na czas próby?

Zdaję sobie sprawę, że napisane powyżej zdania brzmią jak z żywcem wyjęte z broszury Świadków Jehowy, jednak nasz czas wyraźnie daje nam znaki. To nie jest tylko egzaltowane przewrażliwienie i emocjonalne oczekiwanie na niezwykłości.

Jeśli zatem przyjmiemy, że nasz czas obfituje w wydarzenia symboliczne, że codzienność – jeśli odcedzi się ją z egoizmu i rutyny – usiłuje nas zwrócić w stronę poważniejszych przemyśleń, to jak my, zwykli katolicy z początku XXI wieku, mamy się zachowywać, jak mamy się przygotować do tego co może nastąpić.

Nasze czasy dawno już odrzuciły znaczące wezwanie: „memento mori”, w naszych czasach śmierć stała się jedynie tworzywem dla filmów, tłem do nieustającego festiwalu życia w jego nieskrępowanych przejawach. W naszych czasach nie zwraca się uwagi na proroctwa, niewielu przywiązuje wagę do duchowych przygód i przeżyć, nasze czasy nauczyły nas odżegnywania się od poszukiwania głębszego sensu w wydarzeniach. Choćby na naszych oczach wydarzył się cud, to przecież my – racjonalni i wykształceni ludzie - tego nie dostrzeżemy. Kiedyś usłyszałem, że to co niektórym wydaje się cudem, jest jedynie funkcją naszego niedouczenia, zabobonu, niepoznania realnych wyjaśnień.

Dziś choćby i młody mężczyzna uzdrowił na naszych oczach ciężko chorego, to i tak nie zwrócimy na niego baczniejszej uwagi. Zbyt gna nas pościg za spóźnionymi rachunkami, niedotrzymanymi terminami. Wiara w nadzwyczajność jest dla starszych pań, które mają zbyt wiele czasu i mało do zrobienia. My, zapracowani ludzie mamy zbyt wiele ważnych spraw do załatwienia, aby nabijać sobie głowę takimi sprawami. Może kiedyś, gdybyśmy mieli czas przystanąć, ale teraz….nie to byłoby z naszej strony nieodpowiedzialne.

Ileż prawdy jest w stwierdzeniu, że koniec zaskoczy nas w pół ruchu, w nieoczekiwanej pozie, przerwie interesy w ich środku, pozbawi nas zasłużonego relaksu.

Popłoch lub politowanie, jakie widzę w oczach moich rozmówców, gdy pytam ich: co by uczynili, gdyby dziś było ostatnim dniem istnienia świata? dobitnie świadczy o tym, że nigdy nie będziemy dostatecznie przygotowani na koniec.

W naszym, polskim kościele jest nam swojsko, bezpiecznie, po co mielibyśmy sobie zapełniać umysły rozważaniami, które nie mają doraźnej wartości, nie prowadzą do natychmiastowego rozwiązania naszych codziennych problemów?

Wokół nas wzbiera burza, ale przecież u nas spokojne wiatry i co najwyżej jakiś strajk nauczycieli nieco psuje nam życiowe harmonogramy.

Czy samotny rybak może – swoim krzykiem – wstrzymać wzbierającą falę …pyta amerykańskie przysłowie i zaraz słyszymy wyjaśnienie: nie! chwila cierpliwości i pada zastanawiające dopełnienie myśli: ale jego krzyk może ostrzec dzieci sąsiada!

Nikt z nas nie jest samotnym rybakiem, nikt nie walczy z dramatycznymi żywiołami, ale przecież właśnie nasz czas staje się takim – nabierającym burzy – żywiołem. Trudno już nie dostrzegać na duchowym niebie ołowianych chmur zwiastujących ową burzę. Oczywiście takich burz było już w dziejach wiele, ale czy ta będzie taka sama jak inne, które przechowały się na kartach historycznych kronik? Kto nam da gwarancję, że potem będzie tak samo? Woda ocieknie i znów wyłoni się stały, przyjazny ląd?

Czasem wyobrażam sobie co mógł odczuwać Noe. Przecież miał jedynie nie do końca jednoznaczne znaki, mógł rezonować i machnąć na nie ręką. Aby zbudować arkę musiał bezgranicznie zawierzyć. Kiedy przyszła wielka woda mógł wypłynąć, ale gdyby tej wody nie było. Jak wyglądałby w oczach sobie współczesnych? Tak jest zawsze gdy wypada rzucić wszystko na jedna szalę, nie zostawić sobie żadnej drogi powrotu. Najgorsze jest to, że gdy spełnia się to w co uwierzyłem, nie mam żadnej pociechy – widzę śmierć świata, który znałem, nie jestem w stanie pomóc nikomu z tych, którzy – co prawda – mnie wyśmiewali, ale teraz giną na moich oczach.

Groźnie to zabrzmiało, ale czyż nie nadszedł już wielki czas, aby zastanowić się nad przyszłością naszej wspólnoty? To zastanowienie nie musi wcale mieć apokaliptycznych rozmiarów. Może jednak być – po prostu – poważne. Jeżeli rzeczywistość duchową potraktujemy równie realnie jak to co nas materialnie otacza, to przecież możemy wykazać także i w niej nieco zapobiegliwości. Potrafimy zapewnić sobie pewien zapas jedzenia, dobre ubrania, przewidzieć terminy zapłaty największych rachunków, czy równie dobrze potrafimy kierować naszą codziennością w sferze duchowej?

Jeżeli poważnie przestudiujemy największe dzieła ludzkości, kroniki różnych czasów, to dojdziemy do wniosku, że najpierw jest słowo. Ono pojawia się ze sfery wyobraźni, lub – jak ktoś zechce – ze sfery duchowego natchnienia. Potem pojawia się abstrakcyjny ciągle projekt wprowadzenia słowa w świat materialny i dopiero na końcu tego procesu powstaje rzecz, fakt, zdarzenie, organizacja, ruch.

Rzecz w tym jednak, ze tkwiąc w duchowym lenistwie, po prostu nie cyzelujemy odpowiednich narzędzi, które mogą nam się przydać na czas niespodziewanego kryzysu i usunięcia się ziemi spod stóp.

Wiem, wiem, wolimy nie rozmawiać o Bogu, gdyż taka rozmowa nie wydaje się praktyczna – dokładnie tak napisał – w swoim tekście – Benedykt XVI. W tym skromnym felietonie słowo „Bóg” także pada po raz pierwszy.

Mimo wszystko dobrze jest mieć nieco oliwy do lamp, przygotowane na nadchodzący czas.


© Witold Gadowski
brak daty publikacji
źródło publikacji z dnia 16 czerwca 2019 za:
www.GadowskiWitold.pl


Czytelniku! Jeśli uważasz, że to co robi autor jest słuszne, możesz dobrowolnie wesprzeć prawdziwie niezależne dzienikarstwo przy pomocy PayPal wysyłając dowolną sumę na adres witold@gadowskiwitold.pl lub tradycyjnym przelewem bankowym na konto:
Witold Gadowski
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289





Ilustracja © Brett Ryder / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2