Organizacyjna krzątanina biurokratów
Zmarły przed laty profesor Bogusław Wolniewicz oceniał nader krytycznie współczesne nauki humanistyczne powiadając, że z nauką to niewiele one mają wspólnego, za to wiele z „organizacyjną krzątaniną celem zdobycia grantów”. Najwidoczniej tak być musi gdy państwo finansuje „naukę”: czy jakiś poważny przemysł finansowałby na przykład „nauki genderowe”? Chyba tylko producenci prezerwatyw, filmów porno i gadżetów erotycznych, ale trudno to uznać za poważny przemysł.
W czerwcu w Łodzi Polskie Towarzystwo Socjologiczne zorganizowało „konferencję naukową” pod tytułem „Socjologia ciała w Polsce. Stan subdyscyplinarny, jej perspektywy i wyzwania”. Wcześniej, w maju, w PTS powołano „Sekcję socjologii ciała”…
Już sama ta nazwa budzi zrozumiałą wesołość: socjologia…ciała? Czyżby ciało stanowiło jakąś społeczność?...Czy społeczność składa się ze zbioru ciał?... A co z duszami?...A ten „stan subdyscyplinarny”, czyli „pod-dyscyplinarny”?... Czy to aby naprawdę o jakakolwiek naukę jeszcze chodzi, czy o stwarzanie pozorów dla „organizacyjnej krzątaniny”?...
Wgląd w tytuły referatów utwierdza w tej wątpliwości. Na przykład dr habilitowany Teresa Zybard z Uniwersytetu Pedagogicznego im.KEN zaproponowała referat pt. „Kontrola społeczna nad ciałem: od gloryfikacji ciał pożądanych ku dyskryminacji ciał odbiegających od społecznych wzorców”. Pamiętam, że już w szkole średniej gorąco i szeroko rozpatrywaliśmy z kolegami tę kwestię, popatrując na ciała pożądane… Uprawialiśmy naukę, „socjologię ciała”?...Że też nie przyszło nam do głowy zapisywać naszych uwag względem ładniejszych albo szpetniejszych koleżanek… W podobnym kierunku zdaje się zmierzać referat dr Adama Buczkowskiego z Akademii Pedagogiki Specjalnej zatytułowany „Czy ciało ma seks? Socjologia ludzi a seksualność”. Nie wydaje się, by ten trop „prac badawczych” prowadził dalej, niż poprzedni.
Dość oryginalnie natomiast wybrzmiał tytuł referatu mgr Katarzyny Dębskiej z Uniwersytetu Warszawskiego: „Cielesny wymiar klasy – przedstawiciele klasy ludowej w instytucjach edukacyjnych i miejscach pracy”. Klasa ludowa?...Hm. Czy to jeszcze klasa robotnicza, czy nowy „wynalazek”? Nauka to- czy metafora poetycka, figura propagandowa, instrumencik ideologiczny?...Czy rozpoznawalnych „przedstawicieli klasy ludowej” można określać zamiennie terminem „zdradzieckie mordy” lub funkcjonującym jeszcze w obiegu „PZPR-owskie gęby”? Grunt badawczy wydaje się cokolwiek ryzykowny, jakby zbliżony do badań nad rasami ludzkimi, i może dlatego właśnie ciekawy. Weźmy na przykład termin „mięsiste nosy”: czy „mięsiste nosy” mogą być przedstawicielami „klasy ludowej”, czy tylko i wyłącznie „narodu wybranego” a nie tam żadnej „klasy”? I jakie jest ich miejsce w „instytucjach edukacyjnych” i „innych miejscach pracy”, zwłaszcza w show-biznesie albo w Ministerstwie Spraw Zagranicznych?... O, to chyba jest ciekawy referat, nawet jeśli z gruntu „subdyscyplinarny”! Szkoda, ze nie wysłuchałem.
Dr Monika Kłosowska z UW zgłosiła referat „Genderbending/academicbending, czyli wygięte narzędzia badawcze w badaniu naginania kulturowej płci”. To ci dopiero: „wygięte narzędzia badawcze”! Cóż to takiego – wygięte narzędzie badawcze? To są takie narzędzia? Przypomina się dowcip: „Kiedy kobieta się gniewa? Gdy mówi: Gnie wam się”… Czy „wygiętymi narzędziami badawczymi” można cokolwiek badać choćby w socjologii ciała?...
Materiały z tej konferencji Polskiego Towarzystwa Socjologicznego powinny być stanowczo opublikowane, choćby jako literatura rozweselająca.
Zdaję sobie sprawę, że i mój tekst jest cokolwiek dziennikarsko „nagięty”, ale nie pretenduje przecież do rangi recenzji. Gdyby PTS zorganizował konferencję „Socjologia duszy” –o, to bym nie „naginał”, bo gdy o duszy mowa nie ma miejsca na żaden „bending”. Co innego, gdy o „dupie Maryni”. Dlatego „wstąpiłem na ciało, samo tego chciało” – jak pisał Sztaudynger? Safrin? Psiakrew, pamięć mi się wygięła!
A tu rozeszła się plotka – oczywiście fałszywa - że i „filozofowie” na czele z Hartmanem z Loży B‘nai B’rith w ramach współczesnej rewizji marksizmu poprzez genderyzm przygotowują konferencję naukową na pt. „Odbyt określa świadomość”. Trudno zaprzeczyć, że przynajmniej niektórym – jak najbardziej. Inna to rzecz, że jest to świadomość raczej g… warta.
Tymczasem – niemal równolegle - rusza w Łodzi tzw. Festiwal 4 Kultur, organizowany przez Centrum Dialogu im.Marka Edelmana. Ten Edelman – nawiasem mówiąc – tak pasuje na patrona jakiegokolwiek dialogu jak wół do karety: wszak na łamach gazety żydowskiej nawoływał do zamknięcia Radia Maryja i taktowania antysemitów nożem. (Czy to nie nożem, w ramach „odwilży październikowej”, potraktowano młodego Bohdana Piaseckiego w ramach plemiennej zemsty na ojcu?...) Jednym z „wydarzeń”, organizowanych w ramach festiwalu, jest „projekt matematyczno-muzyczny z udziałem Jana Kapusty w roli instrumentu muzycznego”. Czy jest to także „instrument wygięty”? Odnoszę przykre wrażenie, że cały ów festiwal jako impreza kulturalna jest także mocno „wygięty”. Ale kosztuje podatnika 2 miliony złotych, z czego 1,2 miliona zabiera mu Urząd Miasta Łodzi, 400 tysięcy dokłada minister Gliński z budżetu swego ministerstwa. Ten sam, który niedawno poskąpił skromnego grosza na wsparcie autentycznej, spontanicznej inicjatywy kulturalnej łódzkiej księgarni wojskowej im.gen.Stefana Grota –Roweckiego wskutek donosu „Gazety Wyborczej”.
Odpowiedzialny za „kulturę” wiceprezydent Łodzi Krzysztof Piątkowski nasładza się festiwalem i powiada, że jest „pełen pozytywnej energii”. Pozytywna energia! – hm! Może więc tego rodzaju imprezki powinno organizować Ministerstwo Energetyki w ramach poszukiwań alternatywnych źródeł energii?
Ilustracja: zrzut ekranu / ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz