Rozwój miast
Pojęcie „rozwój miast” ma swoją wagę i legendę. Polska według podręczników historii upadła, bo miasta się nie rozwinęły, a szlachta umieściła w tych niedorozwiniętych miastach jurydyki. W jurydykach zaś parchów żydowskich, co robili konkurencję uczciwym, niemieckim kupcom. O czym możemy, rzecz jasna, poczytać w dwutomowym dziele Ignacego Shipera „Dzieje handlu żydowskiego na ziemiach polskich”.
Jak widzimy, autorzy piszący z łezką w oku o zaprzepaszczonej szansie jaką był brak „rozwoju miast”, to nie tylko durnie, ale jeszcze antysemici. Mają oni swoich naśladowców, a są nimi prezydenci dużych polskich miast, w większości położonych na zachodzie kraju, którym się zdawało, że po wygranych przez KE wyborach zostaną absolutnymi władcami autonomicznych wysp wolnego handlu.
Zdawało im się, że każdy będzie miał swoją mafię, a ta dzielić będzie miejskie grunty, wprowadzać haracze i wpuszczać inwestorów takich jakich sobie zażyczy. To była wizja uwodzicielska tak bardzo, że jej klęska odbija się w oczach niektórych samorządowców, odbija się tam jako wściekłość wprost diaboliczna. I nie sposób widząc to nie pomyśleć o towarzyszącym przez wieki niemieckiemu mieszczaństwu pragnieniu, które zawierało się w formule – każdy żyd w mieście musi podlegać jurysdykcji miejskiej, a nie królewskiej. Ja to pragnienie widzę na przykład w oczach tego pana
https://twitter.com/AndrzejOlkiewi/status/1141069718570373121?s=20
Pomijając już to, że on kłamie, widzimy jakie aspiracje malują się na jego twarzy. Nie wiemy tylko kogo on i jego koledzy z Gdańska i Wrocławia, obsadziliby w roli „żydowskich parchów”. Obyśmy się tego nigdy nie dowiedzieli. Ja jestem też ciekaw, czy po zwycięstwie koncepcji autonomicznej, mieszkańcy wielkich, wolnych miast pobieraliby by z kasy państwa 500+ na swoje dzieci, czy nie.
Ja nie będę się dziś znęcał za bardzo nad samorządowcami, którzy nie rozumieją żadnego komunikatu poza jednym – jest kasa, nie ma kasy. Nie będę, bo to jest w istocie niepotrzebne. Chcę tylko wskazać jaką funkcję pełniły miasta dawniej, w średniowieczu i dobie nowożytnej. Lecimy. Miasto było organizacją chroniącą lokalny rynek i pobierającą opłaty za wstęp na ten rynek. Cieszyło się przy tym licznymi przywilejami i było w zasadzie organizacją zamkniętą, funkcjonującą poza prawem i rzeczywistością polityczną królestwa, na terenie którego leżało. Stwarzało to dwuznaczne sytuacje, albowiem jeśli jakaś organizacja nie słucha króla polskiego, a jest położona w Polsce, to znaczy, że wykonuje polecenia i realizuje cele innego jakiegoś ośrodka władzy, na przykład cesarza niemieckiego. Z miastami mamy ten kłopot, że w zasadzie wszyscy popularyzatorzy historii odnoszą się do nich entuzjastycznie. Wydaje im się bowiem, że miasto to była przestrzeń wolności, albowiem niemieckie przysłowie mówiło – powietrze miejskie czyni wolnym. Ja tylko przypomnę, że Niemcy to ludzie poważni, praktyczni, a przy tym wielu z nich ma zmysł ironii, objawiający się w momentach nieraz niespodziewanych. Dość przypomnieć inne niemieckie powiedzenie dotyczące wolności – praca czyni wolnym. Po niemiecku brzmi to Arbeit mach frei. Myślę, że z powietrzem miejskim jest podobnie. To ironia, ale nikt z prostodusznych Polaków jeszcze jej nie odczytał.
Już nie pamiętam, który z dawnych autorów, ale chyba Jan Zamoyski pisał, że niebezpiecznie było poruszać się po Krakowie samemu, konno, albowiem groziło człowiekowi ustrzelenie z półhaka. Tak po prostu. Likwidacją niewygodnych podróżnych, na których wydawano zlecenia, byli przeważnie studenci. Różnili się oni znacznie od współczesnych studentów i nie byli wcale rozlazłymi gamoniami, patrzącymi tak mądrze jak cocker spaniel proszący o chrupkę, ale byłymi żołnierzami, albo ludźmi dla zarobku imającymi się rozboju. Wszystkie te niepiękne czynności wykonywali po zajęciach z teologii, prawa i filozofii, prowadzonych na miejscowym uniwersytecie.
Miasto było miejscem gdzie organizowano produkcję. Do tej produkcji prawa rościli sobie władcy terenu, na którym miasto było położone, przez co konflikty pomiędzy miastem, a władcą miały charakter chroniczny. Nasi władcy byli przez miasta przekupywani, a przez to sytuacja w ośrodkach miejskich, w mojej ocenie, przypominała piekło. Król się nie wtrącał, a jedynie ograniczał wpływy miast przywilejami dla żydów. Tylko nikt tego jeszcze właściwie nie opisał, bo wszyscy wierzą, że powietrze miejskie czyniło wolnym. W Polsce pomiędzy królem a miastem, jeśli nie liczyć sporadycznych konfliktów panował pokój. Było to okupione ciężko, po pierwsze krwią, po drugie pieniądzem. Gangi miejskie przekupywały Jagiellonów, żeby ci nie wtrącali się do rozpraw pomiędzy różnymi frakcjami. Dość przypomnieć Erazma Czeczotkę, który regularnie płacił Zygmuntowi Augustowi, ten zaś był wobec tych łapówek bezradny. Miasta w Polsce nie zyskały tej pozycji co na zachodzie, albowiem wrogość pomiędzy szlachtą i magnaterią, a miastem była organiczna i niemożliwa do zlikwidowania. Przewaga jaką latyfundium zdobyło nad miastem kosztowała drogo, musiał zginąć Andrzej Tęczyński, zamordowany przez ceklarzy w kościele Franciszkanów w Krakowie, żeby król stanąwszy wobec wyboru pomiędzy rycerstwem, które stawiało się zbrojnie na bitwy przeciwko krzyżakom, a gangiem krakowskim, wybrał jednak rycerzy. Od tego momentu mówić możemy o przewadze latyfundium nad miastem. Zamordowanie Andrzeja Tęczyńskiego, przygotowana zawczasu prowokacja, opisywana jest przez autorów takich jak Paweł Jasienica, jako coś okropnego, ale nie ze względu na ohydę tego mordu, ale ze względu na to, że rozwój miast został zatrzymany. To jest prosta manifestacja obłędu niestety.
Jakoś nikt nie przygląda się podobnym wypadkom, rozgrywającym się na zachodzie Europy i nie lamentuje kiedy Kazimierz Hohenzollern rozprawia się bez litości z Norymbergą, mordując kogo popadnie za nielojalność wobec księcia, czyli siebie. Jakoś nikt nie przywołuje okoliczności stracenia mieszczan z Tuluzy z rozkazu króla Filipa IV (tego od templariuszy), którzy zginęli, albowiem w swojej pysze, postanowili zmienić władcę i chcieli wprowadzić na tron – francuski tron – władcę Majorki. Władza miast była wielka i w zasadzie nieograniczona. Żeby ją poskromić trzeba było mieć pieniądze, oddanych wojowników, gotowych na wszystko i wielką determinację. Genezą wszystkich tajnych organizacji, jakie istnieją, jest średniowieczne miasto. Tego nikt nie powie, albowiem wszystkie tajne organizacje uprawiają hagadę miastu wrogą, to znaczy podkreślają swój rycerski etos. Miasto dawniej też podkreślało ten etos poprzez budowane przy rynkach dwory Artusa. Zbierały się tam lokalne mafie i omawiały najważniejsze interesy, udając jednocześnie, że honor, szlachetność i prawość charakteru, to cechy nadane im przez samego Stwórcę i do tego jeszcze uświęcone tradycją.
Miasto miało strukturę hierarchiczną, to znaczy, że gang, który raz zdobył władzę, trzymał ją przez dekady i trzeba było wielkiej prowokacji, albo wielkiego trzęsienia ziemi, żeby tę władzę poskromić lub zmienić. Dziś samorządowcy zgłaszają postulat zniesienia kadencyjności. Co to jest? To jest próba uwłaszczenia się gangu na nieruchomościach i rynku lokalnym. Próba narzucenia miastu, bądź co bądź zbiorowisku ludzi wolnych (jeszcze) wyższego jakiegoś porządku własności.
Wróćmy do tych zmian w kierowaniu miastem. Przypomnijcie sobie historię grabarzy z miasta Frankenstein, na Śląsku, opowiadaną przez przewodników i serwowaną jako taka ponura anegdota z zakresu średniowiecznej obyczajowości. Myślę, że było to w istocie coś innego.
Miasto było miejscem, gdzie szkolono do bezwzględnej walki w tłumie, pierś w pierś, żołnierzy i najemników. Królowie Hiszpanii werbowali tertios w miastach. Dobry wojownik pieszy to mieszkaniec miasta, zaprawiony w porachunkach, dokonywanych ciemną nocą za pomocą noży, albo i w jasny dzień, w wąskich uliczkach, mieczem lub piką. Król Ferdynand Aragoński zyskał władzę nad miastem wyrzucając zeń Żydów, za co miasto zapłaciło werbunkiem piechoty. Tak to widzę, choć mogę się mylić.
Miasto było zawsze strukturą wielopiętrową, tajemniczą naprawdę, to znaczy, że za ujawnianie tajemnic płaciło się życiem, i gotową do autonomicznych porozumień z każdą właściwie władzą. Ułożenie sobie relacji pomiędzy królem a miastem polegało na umiejętnym stosowaniu siły lub szantaży, albo wgrywaniu jednych grup producentów i pośredników przeciwko drugim. W Polsce przez całe stulecia, król i szlachta trzymali w szachu miasta, preferując żydów. Miasta zaś przez ten czas robiły co mogły, żeby wyeliminować żydów z rynku. Jeśli spojrzeć przez ten pryzmat na historię Europy Środkowej, można ją zinterpretować w taki sposób – upadek korony polskiej spowodowany był sojuszem, jaki żydzi, respektujący siłę i próbujący wykorzystywać lokalną władzę, zawarli z królem Prus. Wiara żydów w to, że porozumienie z Niemcami jest trwałe była przemożna, stracili więc oni zainteresowanie dla przywilejów, jakie mieli w Polsce. Swoje stare metody oraz aspiracje przenieśli do Prus. Urządzili się tam nieźle, ale sielanka trwała tylko do momentu, kiedy istniało królestwo, a potem cesarstwo. Po upadku tych organizacji żydzi stanęli oko w oko z organicznym żywiołem niemieckim, wyposażonym w długą tradycję gospodarczej walki o byt, pomyślność i władzę. Ten żywioł – niemieckie miasto – potrzebował jedynie przywódcy, który wcieli w życie ich aspiracje i uczni zadość wyimaginowanym lub realnym krzywdom, jakich miasto doznało od żydów. I taki przywódca się znalazł. Wykreowali go ludzie zajmujący się lokalnie organizacją produkcji na wielkie rynki. Wykreowały go miejskie gangi, przy współpracy organizacji obsługujących te wielkie rynki. Dlaczego żydzi nie przewidzieli niebezpieczeństwa? Nie wiem. Pewnie przewidzieli, ale nie ci, którzy powinni.
Przejdźmy do naszych dzisiejszych realiów. Emancypacja wielkich miast to początek wojny domowej w Polsce. Niech nikt się nie łudzi, że będzie inaczej. Nie po to się legalizuje nielojalność wobec państwa, żeby z niej nie korzystać. Miasta polskie działające w zakresach proponowanych przez KE to miasta podporządkowane Niemcom, a także innym organizacjom, które zechcą skorzystać z proponowanych przez miasto teoretycznie polskie warunków prowadzenia biznesu, działalności rabunkowej, albo szpiegowskiej. Miasto, według proponowanych zasad, miałoby stać się polem do eksperymentów populacyjnych. To znaczy w niedługim czasie – dwóch dekad na przykład – zmieniłby się skład jego mieszkańców. Zamiast Polaków zamieszkaliby by tam na przykład Arabowie. Tym durniom samorządowcom wydaje się przy tym, że oni, mając gwarancje Niemiec, utrzymaliby się przy tym przy władzy. Nie wiem jakim trzeba być idiotą, żeby tak myśleć. No, ale żydom też się wiele rzeczy marzyło i też mieli złudzenia. Kiedy patrzmy dziś na tych prezydentów, na tych obwieszonych łańcuchami symbolizującymi władzę, bęcwałów, nie możemy się nadziwić skąd ta pycha? I skąd to przekonanie, że będą żyli wiecznie? No i wiara w to, że są elementem trwałym, a nie narzędziem, które po wykonaniu zadania, zostanie w najlepszym razie odłożone na półkę, a w najgorszym wrzucone w ogień.
Die Stadtluft macht frei und arbeit mach frei.
Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl
Komunikacja czyli wojna
Nie każda komunikacja jest wojną, ale każda wojna jest komunikacją. Tak myślę. Każdy akt agresji jest komunikatem, który próbuje na trwałe zmienić w umysłach milionowych rzesz sposób myślenia o świecie i o sobie samych. Dlatego wojna nigdy nie zaczyna się nagle, zawsze jest przygotowywana, często przez lata, poprzez komunikaty propagandowe. Przeważnie rozciągające się na szerokiej bardzo skali. Od prymitywnych zagrywek medialnych, po uczone rozprawy naukowe i ogłaszane wielkimi dzieła sztuki. Każda owocująca masową produkcją aktywność ośrodków propagandowych zapowiada wojnę. Jaka ona będzie, tego nikt na etapie przygotowania propagandowego nie wie. Może być różna, może być masową likwidacją dużych grup, może być jak uszczknięcie kilku pączków na łodydze rośliny. To znaczy, opiewać na likwidację niewielkiej tylko grupy, ale za to na tyle istotnej, by jej zniknięcie zmieniło drastycznie okoliczności. Jedno jest pewne – wojna ma przekonać niedowiarków i tych, którzy roją coś tam sobie w głowach, że nie ma odwrotu i zapowiedziane przez propagandę zmiany, muszą się zmaterializować. A nie dość, że muszą, to jeszcze będą one zbawieniem dla ludzkości.
Czy każda zmasowana propaganda zapowiada wojnę? Myślę, że każda. A skoro tak, omówmy kilka istotnych przypadków. II wojna światowa, byłaby wybrykiem lokalnym, gdyby Brytyjczycy zgodzili się już w roku 1939 na utworzenie państwa Izrael w Palestynie. Jej efektem byłaby migracja żydów z Polski i stworzenie podporządkowanej Niemcom Europy Wschodniej. Antyżydowska propaganda rozwijana była lokalnie i nie obejmowała całego globu. Jej efekty zaś mieli odczuć jedynie żydzi ze wschodu, a i to w wypadku, gdyby negocjacje się nie powiodły. I one rzeczywiście się nie powiodły. To co się wydarzyło później było prostą konsekwencją propagandy, z której nie można było się wycofać. Można więc stwierdzić, że wykonawca wojny musi realizować instrukcje propagandowe. Musi – podkreślam – albowiem inaczej kto inny zostanie wyznaczony do roli agresora. I tak, padło tu wczoraj stwierdzenie, że bomba atomowa eksplodowała, żeby wystraszyć Stalina i zatrzymać go na Łabie. Pomyślałem, że aby wystraszyć Piłsudskiego i zatrzymać go w roku 1920 na Berezynie nie była potrzebna żadna bomba, wystarczył jeden wyszczekany doradca. Na czym polega różnica widzimy wszyscy – Stalin był traktowany serio, a Piłsudski nie. Dlaczego? Ponieważ Stalin dysponował propagandowymi instrukcjami obejmującymi glob. Piłsudski zaś tylko takimi lokalnymi i to jeszcze w zakresach, które sam sobie ograniczył. Stalin ukradł globalną propagandę lewicową i uczynił siebie jej jedynym depozytariuszem. To zaś oznacza, że uczynił siebie depozytariuszem wojny, demiurgiem decydującym o tym czy miliony będą żyć, czy nie. Myślę, że taka zasada obowiązuje również dziś – każdy kto zawłaszcza globalną propagandę ma władzę prawdziwą i może wywoływać wojny. To nie znaczy, że nie można go powstrzymać. Stalin został powstrzymany Hitlerem, któremu – jak wiemy fałszywie – obiecano Europę Wschodnią bez żydów. Hitler podobnie jak Piłsudski nie dysponował globalną propagandą, oni obaj mogli jedynie kokietować swoje narody i oszukiwać je. Hitler, marzeniami o władzy nad światem, Piłsudski mrzonkami o sprawiedliwej Polsce bez panów, z wolnymi chłopami i szczęśliwymi robotnikami. To były projekcje idiotów, o czym wiemy dzisiaj.
Przejdźmy do innego rodzaju wojny, również poprzedzonej agresywną propagandą. Smoleńsk 2010 był aktem agresji, w wyniku której chciano zmienić trwale sytuację w Polsce. To się nie udało, ponieważ Jarosław Kaczyński nie wsiadł do samolotu. Zdarzenie to zostało poprzedzone agresywną propagandą, która emitowana była w eter bardzo tanimi środkami. Po prostu politycy wrodzy Kaczyńskim opowiadali o nich różne świństwa. Ponieważ propaganda poprzedza wojnę, a wojna jest aktem agresji przeciwko narodowi, należałoby tych polityków postawić przed sądem wojennym. Ja bym tak zrobił na pewno, albowiem wiem, że zasada, którą tu opisuję działa zawsze i wszelkie akty agresji propagandowej służą temu, by przygotować masy na akt agresji rzeczywistej. A także temu, by owe masy ów akt agresji zaakceptowały z entuzjazmem. I to właśnie oglądaliśmy w latach po zamachu w Smoleńsku. Mieliśmy festiwal akceptacji aktu agresji. Czy politycy dzisiejszej opozycji zdawali sobie sprawę w czym uczestniczą? Moim zdaniem nie, albowiem są to ograniczeni bardzo ludzie, z wąskimi horyzontami, ufający, jak niegdyś Piłsudski, w to, że ktoś im pozwoli dzierżyć władzę nad ograniczonym obszarem i nie włączy tego obszaru w plany globalne, w inną jakąś propagandową podgotowkę. Tak myślą debile. Przepraszam za dosadność, ale nie mogę się powstrzymać. Jeśli na świecie funkcjonuje jakiś globalny program propagandowy, w który ładowane są miliardy, to można się pod ten program jedynie podłączyć, albo go ukraść, jak to zrobił Stalin w latach międzywojennych. Wszyscy widzimy dziś, że taki program istnieje i na obecnym etapie opiewa on na całkowitą i nieodwracalną likwidację idei mocarstwa Euroazjatyckiego. Polska zaś ma być w tym planie ostrzem, który odetnie niemiecką głowę od rosyjsko-chińskiego tułowia. Propaganda jest ustawiona tak, żeby to Rosjanom dać większe szanse i jakoś ich uspokoić. Niemców zaś postawić do pionu, a gdyby chcieli szurać, wywołać im rewolucje islamską. No i oczywiście uniemożliwić dogadanie się z Francją. Owo „niedogadanie” już jest realizowane, co wszyscy widzimy. Każda propaganda jest przygotowaniem do wojny. Ta współczesna, jeśli porównać ją z innymi, poprzedzającymi inne wojny, jest dość dyskretna i mało agresywna. Bo też i dyskretna oraz mało agresywna ma być przyszła wojna. Jej celem jest, w moim mniemaniu, podział Rosji, za zgodą samych rosyjskich oligarchów i rosyjskich polityków, którzy – każdy na swoim terenie – dostaną kawałek władzy dyktatorskiej. Zamiast jednej elity siłowników opartej o starą strukturę stalinowskiego aparatu bezpieczeństwa, klaster elit trwale ze sobą skłóconych, zarządzających w imieniu Wall Street wydobyciem i produkcją na terenie byłej Federacji Rosyjskiej. To są moje projekcje i nie trzeba ich traktować serio. Sądzę jednak, że w tym kierunku to zmierza. Jeśli więc mamy tak zarysowany schemat, nie możemy nie uczestniczyć w jego realizacji, bo do roli tej zostanie wyznaczony ktoś inny, my zaś, jako państwo i jako naród zostaniemy zdegradowani. Myślę, że w latach dwudziestych serio myślano o tym, by rolę środkowo europejskiego dyktatora powierzyć Piłsudskiemu. On jednak okazał się na tyle tępy i ograniczony, że ideę tę porzucono. No i niemiecki przemysł bardziej nadawał się do realizacji propagandowych celów niż nie istniejący de facto przemysł polski. Degradacja Polski i wskazanie na Niemcy, były efektem upośledzenia władzy i upośledzenia gospodarki. Ktoś powie – no tak, ale nie staliśmy się przez to agresorem. Nikt nie wie, jak rozwinęłyby się wypadki. Nie jest tak, że nie mamy wpływu na okoliczności. Mamy, ale najpierw musimy te okoliczności zrozumieć. I musimy to zrobić sami, bo nikt nam w tym nie pomoże. Nikt nam niczego nie podpowie. Dopóki nie istnieje w propagandzie globalnej idea wspólnej granicy niemiecko-rosyjskiej, a ona nie istnieje, widzimy to, jesteśmy bezpieczni.
Wróćmy jednak do Smoleńska i wojny, która zaczęła się 10 kwietnia 2010 roku. Była to wojna brutalna i dobrze przygotowana propagandowo. Ludzie widzieli na ekranach telewizorów jedno, a wmawiano im, że widzą coś innego. I tak przez całe lata. Dziś ową, nie ważną już hagadę, próbuje stosować Tusk zeznając przed komisją. Nie rozumie, że jest już po nim. Poznajemy to po tym, że w radio nie mówią – Donald Tusk będzie zeznawał przed komisją. Mówią – Tusk będzie zeznawał przed komisją. Mówią o nim, jak o jakimś wisielcu. Widać wyraźnie, że ani Tusk, ani Schetyna, ani tym bardziej Petru, nie rozumieją o co chodzi i jak dalece zostali oszukani. Nie rozumieją, że jest już po nich. Zasady i metody propagandy globalnej są poza ich percepcjami. Pytanie istotne brzmi – czy po wygranych wyborach jesiennych zostaną postawieni przed sądem wojennym? Moim zdaniem powinni tam stanąć.
Jak daleko posuwają się politycy w swoim niezrozumieniu okoliczności widzimy po przygotowaniach do kampanii wyborczej. Codziennie słychać o nowym filmie Sekielskiego i o filmie Vegi, w którym Kaczyńskiego zagra Andrzej Grabowski. Mam nadzieję, że po tym filmie i po tych wyborach jesiennych, wszyscy aktorzy, z Grabowskim na czele, zostaną przywołani do porządku i zrozumieją wreszcie, że tak jak wszyscy ludzie ponoszą odpowiedzialność za swoje czyny. Udział zaś w przedsięwzięciach propagandowych wrogich państwu nie pozostaje bez konsekwencji. Ktoś powie, że ja tu domagam się by krępować wolność wypowiedzi artystycznych. To nie są wypowiedzi artystyczne ale propaganda wojenna. Tyle tylko, że robiona głupio i w poważnym opóźnieniu. Ci durnie myślą, że po pokazaniu dwóch filmów coś się zmieni i PO wygra wybory, albo zrobi zadowalający chociaż wynik. Oni są głupsi od międzywojennych socjalistów, którym się zdawało, że reforma rolna zwiększy siłę polskiego rolnictwa i uczyni je konkurencyjnym. Pycha tych istot jest straszliwa. Na ich miejscu dzisiaj, należałoby położyć uszy po sobie, wypchnąć z szeregów wszystkich, którzy je kompromitują agresywnymi wypowiedziami i sformułować program lojalnościowy wobec PiS, a potem czekać na rozwój wypadków. Tak się nie stanie, albowiem oni wierzą (nie wierząc w Boga przy tym), że Jarosław Kaczyński umrze i wszystko się rozwali. Nawet jeśli by umarł nic się nie zmieni, albowiem globalny plan jest inny i globalna polityka idzie w innym kierunku.
Chciałbym teraz podkreślić jedną kwestię – to co napisałem wyżej – obecna sztuka filmowa jest w całości propagandą wojenną. Tak powinna być postrzegana i według zasad wojennych powinna być rozliczana. Wojna zaś zaczęła się 10 kwietnia roku 2010. Aktorzy, reżyserzy i inni uczestnicy tej gry powinni zdawać sobie z tego sprawę.
Ja piszę to z wielką pewnością siebie, albowiem wiem, że wszelkie działania artystyczne, wliczając w to eksperymenty malarzy żyjących na przełomie XIX i XX wieku, by zyskać masowego odbiorcę, muszą mieć gwarancję państwa, albo jakiejś organizacji finansowej. Nie może być inaczej. Są one – te działania – elementem propagandy politycznej, lokalnej lub globalnej. I teraz ważna rzecz, jeśli PiS, korzystając z własnej aparatury propagandowej nie odwinie się, przepraszam za wyrażenie, i nie postawi swoich wrogów w kącie, sam będzie sobie winien. Jest bowiem w sytuacji przymusowej. Jeśli nie będą realizowane założenia propagandowe, jeśli nie będzie realizowana komunikacja, której celem jest zmiana postrzegania świata i siebie samych przez masy, dysponenci narzędzi propagandy, czyli mediów, zostaną od nich odsunięci i powierzy się to zadanie komuś innemu. Tak jest zawsze i tak będzie i tym razem. Powrót PO do władzy nie jest możliwy, albowiem karta, którą grał Tusk jest już nieważna. I dziwne jest to, że człowiek ten nie rozumie tego prostego w swojej wymowie faktu. Dziwne jest, że nie usiłuje zachować się politycznie, czyli nie chce ocalić siebie. Być może wie po prostu, że politycy PiS nic mu nie zrobią, ale jeśli tak jest, to znaczy, że oni szykują bat na własny tyłek.
Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl
Konrad Wallenrod, goła baba i Zawisza Czarny
Do dewastowania emocji i ich stymulowania służą figury wyjęte z kontekstu. Nie wiem jeszcze czy ta formuła działa zawsze, ale ponieważ wczoraj był taki dzień, że sam siebie chciałem zawieźć na SOR, zamiast robić coś pożytecznego oglądałem seriale i od czasu do czasu wychodziłem w ustronne miejsce gdzie w głowie mej rodziły się podobne do powyższej tezy.
Seriale były te co zwykle, ale wczoraj dokonałem pewnego odkrycia, przełączając na czas reklam kanał z M6 na TVN7. Oto w serialach o policjantach wszystko jest sterylne, nowoczesne, a aktorzy są jak dzieci w zespole Arka Noego zilustrowanym przez parodystyczną piosenkę kabaretu Ani Mru Mru – żeby było śmiesznie, ale estetycznie, wszystkie dzieci muszą trochę różnić się fizycznie…I tak jest w filmach. Porucznik, jest rudym potomkiem szkockich imigrantów, ma współpracownika pochodzącego z Kuby, a do tego jeszcze dwie dziewczyny – jedną białą po wielu operacjach plastycznych służących utrzymaniu części twarzy we właściwych miejscach i jedną śniadą w lepszej formie. Do tego prawie dwumetrowy Murzyn i detektyw jak szafa trzydrzwiowa z dostawką. Nie ma takie sprawy, której by nie rozwiązali. Na trupie wyciągniętym spod sieczkarni, znajdą głowę mrówki i dojdą na podstawie jej oględzin, kto jest mordercą. Wszystko zaś odbywać się będzie w warunkach sterylnych i tempie błyskawicznym. Wczoraj jednak coś się popsuło. Laboratoria, nowoczesna technika, komputery, a nagle, jak jeden facet nie chciał czegoś ujawniać to Horaccio Caine, normalnie jak stary gestapowiec, zaczął podgrzewać nad palnikiem gazowym duży widelec z drewnianą rączką. Pomyślałem wtedy, że mój ulubiony serial ma jeszcze jedną funkcję. Ma przekonać młodych adeptów zawodu policjanta, że jeśli wszystko zawodzi, to nie zaszkodzi kopnąć delikwenta w jaja. Przysięgli zrozumieją, bo to przecież groźny dla społeczeństwa przestępca. Najważniejsze, żeby sprawiedliwości stało się zadość i żeby zasady zwyciężyły. No i one zwyciężają, a wszyscy są szczęśliwi, że zło zostało ukarane. Co jest w tym najważniejsze? Żeby zawsze był pod ręką człowiek, który jest poza jakimkolwiek podejrzeniem o nieczystą grę, taki porucznik Caine. On jest figurą wyjętą z kontekstu, on ustala zasady i on wskazuje kogo można, a kogo nie można kopać po jajach. Postaci takie występują nie tylko w serialach, ale także w życiu, gdzie zostały przeniesione wprost z seriali, o czym za chwilę. Teraz przechodzimy do nieśmiertelnego i wiecznie aktualnego wątku gołej baby. Na reklamach przełączyłem na TVN 7, a tam akurat leciał film z 1990 roku pod tytułem „Uznany za niewinnego”. Nie obejrzałem całości, bo w końcu uznałem, że lepiej – skoro już można – położę się spać. No, ale było tak – Harrison Ford ma romans z koleżanką z pracy, która, jako figura stylistyczna, jest najświetniejszym przykładem gołej baby służącej do manipulowania emocjami. Ten film jest nawet niezły i na końcu okazuje się coś innego, ale to sobie już sami dooglądacie. Mamy więc Harrisona, który uważa, że się zakochał i to z wzajemnością. Obiekt jego adoracji spełnia wszystkie standardy marzeń młodocianych o ideale kobiety. Aktorka nazywa się Greta Scacchi, ładnie się ubiera, trzyma prosto i ma dość jasno zarysowane plany wobec kolegów z pracy. Okazuje się jednak, że nie jest tak jak wszyscy, a przede wszystkim sam Harrison Ford, myślą. Pani ta jest uwikłana w jakąś intrygę, ale nas to tu nie będzie interesować. Ona zostaje brutalnie zamordowana. W sposób służący dewastacji emocji nie tylko młodocianych maniaków seksualnych, ale także tych starszych, takich w wieku samego Forda. Mamy więc śmierć od ciosu tępym narzędziem, a wcześniej upozorowany gwałt i tortury połączone ze skrępowaniem całego ciała przemyślnymi więzami. Wszystko po to, by w następnej odsłonie zmienić sytuację i wrobić w to morderstwo samego Forda. Nie jest to dla nas ważne, istotne jest w jaki sposób za pomocą gołej baby załatwia się młodocianego widza. Pamiętajmy, że cały czas mamy do czynienia z aktorką i scenariuszem. Ale pamiętajmy też, że podobne figury występują w życiu realnym. Jeśli ktoś myśli, że podobne aranżacje to wymysł Hollywood i przemysłu rozrywkowego, ten się myli. Podobne historie to tradycja sięgająca antyku, ale w tym antyku, wyraźnie oddzielona od realiów, które – dla nas dziś – pozostają po większej części tajemnicą, w przeciwieństwie do projekcji jakimi raczyli się starożytni w teatrach. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że nie jest możliwe, by ktoś w Atenach Peryklesa przeniósł zachowania i figury z teatru na Agorę. W świecie nowoczesnym, w którym żyjemy, jest inaczej. Te figury notorycznie się pojawiają w tak zwanym zwykłym życiu. I nie jest prawdą, że każdy obszar kulturowy ma własne wyjęte z kontekstów postaci, których zachowania służą do tego, by narkotyzował się nimi tłum młodocianych i starszych histeryków. Większość narkotyzuje się projekcjami z Hollywood i USA w ogóle, ale są miejsca, gdzie żywa jest tradycja lokalna. I tak jest w Polsce. Jak na przykład Maleszka kapował na swoich kumpli, to nie myślał o sobie, że jest nędzną gnidą, ale uważał się za Konrada Wallenroda, któremu nie wyszło. Chciał dobrze, ale niestety opresja okazała się silniejsza. Potem w telewizji opowiadał, że jest ketmanem, a inni sugerowali, że nie tylko ketmanem, ale też tym Wallenrodem właśnie. Nie wiem czy ktoś z badaczy literatury zastanawiał się, skąd się Mickiewiczowi wziął ten Wallenrod, postać sama z siebie ciekawa i tajemnicza, a w mojej ocenie zubożona przez tę niby poetycką wizję. Konrad Wallenrod, wielki mistrz krzyżacki, został najprawdopodobniej otruty podczas wyprawy Anglików na Litwę. Komu przeszkadzał? Rzeczywisty kontekst w jakim występowała ta postać nie jest jednak dla nikogo ciekawy, albowiem istotniejsze są przeżycia duchowe i perypetie postaci literackiej pod takim nazwiskiem występującej. Nie wiem do czego służyły one Mickiewiczowi, być może do jakiejś terapii, wiemy jednak do czego służą różnym niepięknym postaciom typy Maleszka Lesław – do manipulowania emocjami widza siedzącego przed telewizorem, który już nie rozumie, czy to leci serial o policji z Miami, czy może przygody Harrisona Forda z gołą babą, czy jeszcze coś innego. Tak to wszystko jest do siebie podobne. Aha, jeszcze wrócę do metod pracy policji. Film z Fordem jest fajny i ciekawy, szczególnie na tle tego serialu, którym się narkotyzuję, albowiem w nim widzimy lekarza patologa, który badając trochę tylko zdewastowane zwłoki, nie tylko nie potrafi niczego znaleźć, ale jeszcze gubi, tkwiący w denatce krążek dopochwowy. I nie jest to zapijaczony białas, ale jakiś Chińczyk.
Wracajmy do tradycji. Prócz Konrada Wallenroda najczęściej eksploatowaną postacią, wyjętą z kontekstu historycznego, służącą do dewastowania emocji młodzieży, jest Zawisza Czarny. Człowiek zagadkowy, niejednoznaczny i tajemniczy, który – z niezrozumiałych dla mnie powodów – stał się w lokalnej wersji kultury pop wzorem patriotyzmu. Harcerze mówią, że można na nich polegać jak na Zawiszy, a potem śpiewają pieśń smętną, w której znajdują się słowa – każdy laskę krzepko dzierży w dłoni. Pieśń tę napisał dawno temu stryjeczny dziadek Grzegorza Brauna. Dorośli mężczyźni, już bez tych dziwacznych śpiewów, chcą być jak Zawisza i wyruszać na odsiecz bezbronnym i potrzebującym. Tak już bowiem jest, że w wyobraźni masowej, Zawisza nie jest czynnym na dworach europejskich, agentem cesarza Zygmunta, ale całkiem gratisowym obrońcą wdów, sierot i dziewic. I oto wczoraj, przeglądając newsy ujrzałem wręcz kilku Zawiszów gotowych do szarży na przeważające siły wroga. Do południa portale grzały temat tego biednego dziecka ze szpitala na Niekłańskiej, które zostało odłączone od aparatury podtrzymującej życie. Kontekst tego przypadku jest nieznany, ale znane są reakcje. Oto Cejrowski Wojciech, który nie dość, że znany jest z prawego charakteru, to jeszcze wiele przecierpiał za komuny, wezwał wszystkich ludzi dobrej woli, by udali się pod ten szpital i zaprotestowali przeciwko tej zbrodni wraz z nim. Nie wiem czy do tego doszło, bo temat, jak powiadam zniknął, a ja, ani nikt z Was jak przypuszczam, nie zna kontekstów, które towarzyszyły rzeczywistym wypadkom. Widzimy tylko, że w tak dramatycznych przypadkach od razu odzywa się Cejrowski i mówi – dziecko nie jest własnością państwa, ale należy do rodziców. Ja nie wiem, jak to było z tym chłopcem, ale mam pytanie – czyją własnością jest Cejrowski i dlaczego on właśnie, za każdym razem kiedy dzieje się coś dramatycznego, co dotyczy dzieci, musi zabrać głos? Kto go do tego upoważnił i jakie są jego intencje? Kto obsadził Cejrowskiego, dyslektyka opowiadającego nieciekawe historie w roli pisarza, celebryty i moralnego autorytetu? Dlaczego my musimy się męczyć z tym facetem i reagować na jego kabotyńskie w istocie zachowania? Ja tego nie wiem, ale przypuszczam, że człowiek ten, podobnie jak wielu innych pełni funkcję naganiacza. To znaczy on jest tym rozgrywającym, który będąc w tłumie wskazuje ludziom, gdzie mają patrzeć, co widzieć, a także jak owe spostrzeżenia interpretować. Jeśli nie wierzycie, że tak jest poczekajcie, na pierwsze komentarze oburzonych, które się pod tym tekstem pojawią. Korzystając ze swojej funkcji, do której wyznaczył go nie wiadomo kto, Cejrowski robi jeszcze przy okazji promocję swoich książek. Dwa, prawda, w jedynym.
To nie koniec. Są tacy, którzy twórczo łączą produkcje hollywoodzkie z tradycją, czyli z Zawiszą Czarnym. Oto przykład, tak wygląda profil TT partii znanej pod nazwą Konfederacja
https://twitter.com/KONFEDERACJA_/status/1140923264518250496?s=20
Mamy tu ze trzech Zawiszów Czarnych poprzebieranych za postaci z kultowych amerykańskich komiksów i ani jednej gołej baby. Może się jednak zdarzyć, że w miarę, jak będziemy zbliżać się do wyborów, postaci te będą ewoluować i okaże się kto tam jest Zawiszą wyrwanym z kontekstu czyli frajerem, kto Zawiszą Czarnym rzeczywistym, pełniącym podobne funkcje jak ten prawdziwy, a kto Konradem Wallenrodem występującym w tych samych co Zawisza wariantach. Na gołą babę nie liczę, bo ona się tam z pewnością nie pojawi.
Temat politycznego osadzenia fikcyjnych i operetkowych figur, zostawię na razie, ale w najbliższych dniach, jeśli się uda, chciałbym się zająć kwestią bliską poczynaniom Cejrowskiego Wojciecha. To znaczy kreowaniu fikcyjnych postaci, które pokazując się w mediach i opowiadając banały, lansują określone, silnie sprofilowane i wyjęte z kontekstów treści.
Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz