Od sukcesu do sukcesu
Polska, a właściwie chyba nie cała Polska, ale rząd „dobrej zmiany”, odniósł kolejny wielki sukces. Zainteresował się mianowicie nami sam Departament Stanu USA, Naszego Najważniejszego Sojusznika. A zainteresowanie swoje objawił w ten sposób, że przestrzegł tubylczych mężyków stanu, żeby nie urządzali ekshumacji w Treblince, ponieważ zakazuje tego „judaizm”, w którym od zakazów i nakazów aż się roi. Chodzi o to, że Stwórca Wszechświata szalenie interesował się rozmaitymi szczegółami i w związku z tym na przykład nakazał, by w tych samych naczyniach nie przyrządzać potraw mlecznych i potraw mięsnych. Czyżby Stwórca Wszechświata nie miał większych zmartwień? Trudno w to uwierzyć, skoro jeszcze przed wojną Maria Pawlikowska Jasnorzewska pisała: „Kto liczy nasze pocałunki? Kto na nie zważa? Ludzie mają troski i sprawunki. Bóg światy stwarza.”
Dlaczego zatem jest to takie ważne? Tajemnica to wielka, podobnie jak z ekshumacjami, które czasami bywają przez judaizm dozwolone a czasami zakazane, w zależności od tego, czy to się akurat opłaca, czy nie.
Warto przypomnieć, że Departament Stanu interesował się nami już kilka razy, między innymi z powodu nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Słodszymi od malin („niech żyje nam towarzysz Stalin, co usta słodsze ma od malin!”) usteczkami swojej rzeczniczki ostrzegł Polskę, że jak się nie opamięta, to może zagrozić swoim interesom strategicznym. A jakie Polska ma interesy strategiczne? To bardzo trudne pytanie, bo odpowiedź zależy od tego, do którego stronnictwa należy, albo z którym akurat sympatyzuje osoba odpowiadająca. Jeśli należy do Stronnictwa Ruskiego, to odpowie, że naczelnym interesem strategicznym Polski jest trzymać się spódnicy Carycy Leonidy, która raz jest rodzaj żeńskiego, a innym razem – męskiego. Jeśli odpowiadający należy do Stronnictwa Pruskiego, to z pewnością odpowie, że interesem strategicznym Polski jest trzymanie się nogawek spodni Naszej Złotej Pani i spełnianie bez szemrania tylko w podskokach wszystkich jej zachcianek. Z kolei sympatycy Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego odpowiadają, że nie mamy innego wyjścia, jak trzymanie się nogawek prezydenta Donalda Trumpa, którego w stolicy naszego bantustanu reprezentuje nasza kochana pani Żorżeta. Już z tego pobieżnego przeglądu widać, że udzielenie odpowiedzi na pytanie, na czym właściwie polegają strategiczne interesy Polski, nie jest sprawą łatwą i dlatego wypowiedziane słodszymi od malin ustami rzeczniczki Departamentu Stanu, że w braku opamiętania możemy zagrozić swoim interesom strategicznym zabrzmiało tak zagadkowo.
To już łatwiej odpowiedzieć na pytanie, na czym polegają strategiczne interesy USA w Polsce. Po pierwsze – żeby Polska w ramach NATO udostępniała Stanom Zjednoczonym swoje terytorium dla potrzeb amerykańskiej globalnej rozgrywki z Rosją. Wychodzi to naprzeciw doktrynie elastycznego reagowania, sformułowanej jeszcze w pierwszej połowie lat 60-tych, którą można streścić tak: haratamy się – ale na przedpolach, taktownie oszczędzając nawzajem własne terytoria. Polska, podobnie zresztą jak Ukraina, jest takim przedpolem i dlatego posiadanie jej w strefie swoich wpływów można uznać za strategiczny interes USA, przynajmniej w niektórych momentach, kiedy np. nie urządzą jakiegoś „resetu” w stosunkach z Rosją, jak to miało miejsce 17 września 2009 roku, ani nie proklamują „strategicznego partnerstwa NATO-Rosja” – jak to miało miejsce 20 listopada 2010 roku na szczycie NATO w Lizbonie, gdzie Amerykanie ponownie sprzedali Rosji Europę Środkową, podobnie jak w 1945 roku w Jałcie. Drugim strategicznym interesem USA w Polsce jest to, by Polska kupowała w Stanach Zjednoczonych broń gwoli zapewnienia sobie większego bezpieczeństwa. Trzecim interesem strategicznym USA w Polsce jest to, by Polska kupowała amerykański gaz. Jak kupuje amerykański gaz, to jest dywersyfikacja, a jak rosyjski – to dywersyfikacji nie ma. A dywersyfikacja jest dobra, a jej brak jest niedobry, podobnie jak to było w „Folwarku zwierzęcym” Jerzego Orwella, gdzie – jak pamiętamy – dobre były „cztery nogi”, a „dwie nogi” były złe. Wreszcie kolejnym strategicznym interesem USA w Polsce jest to, by amerykański rząd mógł krok po kroku przekazywać Polskę Żydom, którzy w rewanżu będą amerykańskich prezydentów i innych mocarzy świata traktowali nieco łagodniej. Nawet nie sprzedawać, tylko przekazywać za darmo pod pretekstem „roszczeń”, które z kolei wynikają z jakichś zagadkowych tajemnic judaizmu.
Tym razem Departament Stanu objawił zainteresowanie Polską w taki sposób, że ostrzegł, by nie urządzać ekshumacji w Treblince, a jeżeli już – to tylko po „konsultacjach” z Żydami. Z którymi – ano chyba ze wszystkimi. Okazuje się, że zdaniem Departamentu Stanu Naszego Najważniejszego Sojusznika, Polska powinna uzgadniać i takie i wszelkie inne rzeczy z Żydami – bo przecież reakcja Departamentu Stanu na nowelizację ustawy o IPN pojawiła się po wszczęciu przez Żydów przeraźliwego klangoru, podobnego do tego, kiedy modlą się do Stwórcy Wszechświata o naprawdę duże pieniądze. W tej sytuacji mężykowie stanu z rządu niezwłocznie skonsultowali się z Żydami przez tajny telefon („Dzwoni tajny telefon w warszawskiej bóżnicy” – pisał jeszcze przed wojną Julian Tuwim), a Żydzi kategorycznie ekshumacji zabronili. W tej sytuacji została ona natychmiast odwołana, o czym powiadomiła tubylczą opinie publiczną Prokuratura Krajowa. Prokuratura bowiem, na mocy konstytucji, z którą Kukuniek sypia chyba częściej, niż Wielce Czcigodny Stefan Niesiołowski, któremu biznesmeni zarzucają bzykanie się z luksusowymi damami, prowadzi rozmaite śledztwa. Ale to tylko taka sobie rewolucyjna teoria, bo jak przychodzi co do czego, to konstytucja idzie w kąt, a jej miejsce zajmuje rewolucyjna praktyka, nakazująca wszystko uzgadniać z Żydami. Ciekawe, że tacy płomienni szermierze konstytucyjności i praworządności, jak Kukuniek, tego słonia w menażerii jakoś nie zauważają. Pewnie skądś wiedzą, że w przeciwnym razie Nasz Najważniejszy Sojusznik przypomniałby im boleśnie, skąd wyrastają im nogi. Toteż i Kukuniek i ten cały – jak mu tak? – a, Paweł Kasprzak – siedzą cicho, jak myszki pod miotłą, a ośmielają się pyskować tylko wtedy, gdy wiedzą, że chroni ich Mocna Ręka.
W tej sytuacji niejasne jest tylko jedno – w jaki sposób rządowa telewizja i inne ośrodki rządowej propagandy przekują to w sukces – bo przed wyborami nie ma rady – rząd musi brnąć od sukcesu do sukcesu.
Roszczenia żydowskie w skali kosmicznej
Niedobrze, niedobrze... Kilka dni temu izraelski satelita Bereszit rozbił się o powierzchnię Księżyca, na którym miał wylądować i rozpocząć eksperymenty. Jakie to miały być eksperymenty – to nie jest do końca jasne, zważywszy na ładunek, jaki tam wysłano. Zawierał on bowiem Biblię, pomnik ocalałych z holokaustu, izraelski hymn narodowy, flagę i deklarację niepodległości tego państwa. Pewnej wskazówki co do charakteru eksperymentów dostarcza informacja, że głównym sponsorem misji byli państwo Adelsonowie, właściciele kasyn w Las Vegas w stanie Newada, miliarderzy znani tego, że wywierają spory wpływ na amerykańską scenę polityczną i na inne sceny też. Jestem pewien, że do uchwalenia przez amerykański Kongres ustawy nr 447 JUST może by nie doszło, gdyby pan Adelson nie sypnął złotem, podobnie jak mogłoby nie dojść do uchwalenia ustawy o zwalczaniu antysemityzmu w Europie. Jestem w związku z tym też pewien, że pan Adelson potrafi grać jednocześnie na wielu fortepianach, co dowodzi, że ma niebywały dryg do interesów. No a teraz zasponsorował wyprawę izraelskiej rakiety na Księżyc. Na jakie korzyści liczy tym razem?
Ponieważ nie wiemy, jakich eksperymentów z Biblią, czy pomnikiem ocalałych z holokaustu miano tam dokonywać, na przykład – jak zachowuje się Biblia w stanie nieważkości, czy wielokrotnie zmniejszonej grawitacji - więc jesteśmy skazani na domysły. Ale skoro już jesteśmy skazani i gorzej nie będzie, to nie żałujmy sobie i przynajmniej się domyślajmy. Ja na przykład uważam, że należy wyciągnąć wnioski z faktu, że satelita się rozbił. Ponieważ misja była finansowana przez osoby prywatne i inne, to natychmiast pojawia się kwestia, do kogo właściwie należą szczątki statku. Trudno ich własność przypisać jakiejś konkretnej osobie, zatem, przez analogię do innych mas majątkowych, można by je uznać za „własność bezdziedziczną”, o której wspomina amerykańska ustawa nr 447 JUST. Jak wiemy, na podstawie tej ustawy Stany Zjednoczone zobowiązały się do dopilnowana, by „własność bezdziedziczna” została przekazana stronie żydowskiej przez każdy kraj, na którego terytorium się znajduje i który lekkomyślnie wziął udział w konferencji „Mienie ery Holokaustu” w Pradze, w czerwcu 2009 roku. Wprawdzie Księżyc we wspomnianej konferencji udziału nie wziął, ale to nie jest do końca pewne, bo przecież światło z niego w czasie wspomnianej konferencji do Pragi docierało, więc można na tej podstawie powiedzieć, że jednak był tam obecny, chociaż oczywiście – pośrednio. W tej sytuacji nie można wykluczyć, że również Księżyc jest obowiązkiem restytucji „mienia bezdziedzicznego” objęty, a Stany Zjednoczone zobowiązane są do dopilnowania, by takiej restytucji dokonał. No dobrze, ale kto właściwie miałby takiej restytucji w imieniu Księżyca dokonać?
Wydaje się, że mamy dwie możliwości. Pierwsza jest taka, że prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump uzna suwerenność Izraela nad Księżycem, na tej samej zasadzie, na której niedawno uznał suwerenność Izraela nad Wzgórzami Golan. W tej sytuacji wszystkie inne państwa, ze Stanami Zjednoczonymi włącznie, które pragnęłyby wykonywać na Księżycu jakieś misje, albo – tym bardziej – pragnęłyby przystąpić do eksploatowania tamtejszych zasobów mineralnych, to – po pierwsze - musiałyby uzyskać od rządu Izraela stosowne koncesje – oczywiście nie za darmo, co to, to nie, a po drugie – zwłaszcza w przypadku pobrania od Izraela koncesji na prowadzenie na Księżycu działalności gospodarczej – wnosić do izraelskiego skarbu stosowne podatki, ustalane, ma się rozumieć, według stawek kosmicznych, to znaczy – w astronomicznej wysokości. Zważywszy, że Stany Zjednoczone już teraz płacą Izraelowi regularny haracz w wysokości 4 miliardów dolarów rocznie, to najwyżej ta kwota wielokrotnie by wzrosła, natomiast w samej zasadzie nic by się nie zmieniło. Inaczej z innymi państwami, które odtąd musiałyby taki haracz Izraelowi płacić, bo w przeciwnym razie USA, na podstawie ustawy nr 447 JUST, obróciłyby je w perzynę.
Z punktu widzenia Polski takie rozwiązanie wydaje się stosunkowo bezpieczne, bo nasz nieszczęśliwy kraj żadnego podboju Kosmosu nie zamierza dokonywać, koncentrując się raczej na przekupywaniu obywateli ich własnymi pieniędzmi, które rząd – uprzednio wydarłszy je podatnikom – przeznacza a to na dzieci, a to na emerytów, a to na mieszkania plus, a to na krowy, a to na świnie, no i oczywiście – na młodych rolników – żeby w ten sposób skaptować obywateli, by głosowali na Prawo i Sprawiedliwość. Jest całkiem prawdopodobne, że tak właśnie będzie – ale nie możemy zapominać, że zaraz po wyborach rząd będzie musiał w stachanowskim tempie przeforsować „kompleksowe ustawodawstwo”, którego nie może się doczekać sekretarz stanu USA pan Mike Pompeo z uwagi na to, że najpóźniej w październiku bieżącego roku będzie musiał złożyć amerykańskiemu Kongresowi stosowne sprawozdanie. To „kompleksowe ustawodawstwo” ma nadać żydowskim roszczeniom co do „mienia bezdziedzicznego” przynajmniej jakieś pozory legalności, których obecnie nie ma.
Niestety jednak Polska, wbrew zapewnieniom pana premiera Mateusza Morawieckiego, wcale nie jest bezpieczna, bo możliwe jest jeszcze inne rozwiązanie. Gdyby Stany Zjednoczone, nie chcąc poświęcić wszystkich swoich interesów państwowych dla bezcennego Izraela, nie zdecydowały się jednak na rozwiązanie pierwsze i dzięki temu zachowałyby zdolność do współpracy międzynarodowej, to na horyzoncie powyborczym rysuje się możliwość obciążenia Polski obowiązkiem restytucji pozostawionego na Księżycu „mienia bezdziedzicznego”. Rzecz w tym, że według legendy, na Księżycu wylądował w swoim czasie Mistrz Twardowski, niewątpliwie Polak, co do którego nie wiadomo, czego się tam nie nawysysał z mlekiem matki. Obowiązkiem zrekompensowania stronie żydowskiej wartości owego „mienia bezdziedzicznego” można by obciążyć właśnie jego, a ponieważ trudno by wyegzekwować ten obowiązek bezpośrednio od niego, można by tym obowiązkiem obarczyć Polskę, ponieważ Twardowski był przecież polskim obywatelem. Takie obciążenie obowiązkiem „restytucji mienia bezdziedzicznego” Mistrza Twardowskiego a w konsekwencji – Polski – odbyłoby się na tej samej zasadzie, co obciążenie Polski obowiązkiem zrekompensowania Żydom „własności bezdziedzicznej”, więc precedens jest.
W tej sytuacji nie jest wykluczone, że pan Adelson, który ma niewątpliwy dryg do interesów, zwęszył kolejną okazję i chociaż izraelski satelita się na Księżycu rozbił, to właśnie dlatego można będzie ciągnąć z tego kolejne zyski. Jeszcze raz na naszych oczach potwierdza się trafność porzekadła, że bogatemu diabeł dzieci kołysze.
Ilustracja © brak informacji / za: www.zidbits.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz