OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Są precedensy. Ani dnia, ani godziny. O Jerzym Robercie Nowaku i Waldemarze Łysiaku. Po przerwie wracamy do myślenia po staremu

Są precedensy


        Mówią, że nie ma ludzi niezastąpionych. Nie ma? No a Donald Tusk? Wydaje się, że jest niezastąpiony, bo o ile przed jego decyzją o rezygnacji z udziału w wyborach prezydenckich w naszym bantustanie sytuacja w Platformie Obywatelskiej wyglądała na stabilną, mimo knowań Wielce Czcigodnego posła Pupki i Wielce Czcigodnego posła Łajzy, to po rezygnacji sytuacja nie tylko się pogorszyła, ale zaczęła ocierać się o dramat.
Platforma Obywatelska, to znaczy – cała KO zamierzała bowiem zorganizować prawybory, ale kto wie, czy coś z tego będzie, skoro jak dotychczas jedyną kandydatką jest posągowa, oczywiście też Wielce Czcigodna Małgorzata Kidawa-Błońska?
To oczywiście nic strasznego; za komuny była tylko jedna lista wyborcza, lista Frontu Jedności Narodu, więc nie można powiedzieć, że nie byłoby precedensu tym bardziej, że demokratycznemu Zachodowi specjalnie to nie przeszkadzało, więc gdyby tylko posągowa, oczywiście Wielce Czcigodna Małgorzata Kidawa-Błońska stanęłaby do tych prawyborów sama jedna, to dziury w niebie by z tego powodu nie było. Dziura w niebie oczywiście jest, ale z całkiem innego powodu, mianowicie z powodu globalnego ocieplenia. Jeśli dezyderaty Synodu Amazońskiego, zwłaszcza te dotyczące „grzechu ekologicznego” zostaną zatwierdzone, to brak wiary w globalne ocieplenie i powstałą wskutek tego dziurę w niebie, będzie potępiony podobnie, jak za czasów Laktancjusza wiara w Antypody. Ale chociaż jeden kandydat w prawyborach byłby całkowicie zgodny z zasadami demokracji socjalistycznej, to Biuro Polityczne Platformy Obywatelskiej odczuwa zakłopotanie całą sytuacją, a niektórzy przebąkują nawet o „kompromitacji”.

        I właśnie dopiero na tym tle widać, że są ludzie niezastąpieni – bo cała ta ambarasująca sytuacja wyniknęła z komunikatu o rezygnacji Donalda Tuska. Nie ulega tedy wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania, lepiej...” no, mniejsza z tym), że przez ostatnie 5 lat, jakie minęły od porażki prezydenta Bronisława Komorowskiego, Donald Tusk był w Platformie kandydatem jedynym, w związku z tym nikt nie ośmielił się wychodzić przed szereg. Wielce Czcigodna oczywiście Małgorzata Kidawa-Błońska została wysunięta dosłownie w ostatniej chwili, a mimo to dopuściła sobie do głowy, że mogłaby te wybory wygrać. Usprawiedliwia ją jednak okoliczność, że taki np. Aleksander Kwaśniewski wygrał wybory prezydenckie aż dwukrotnie, a gdyby nie konstytucyjne ograniczenia, to stanąłby do tych wyborów po raz trzeci i kto wie – może też by je wygrał? Dopuszczam taką możliwość nie tylko dlatego, że wygrał dwa razy z rzędu, tylko, że jest uosobieniem popularnego porzekadła, że „pokorne cielę dwie matki ssie”. Aleksander Kwaśniewski wyssał co się tylko dało nie tylko z komuny, ale i z demokracji, co wielu obywatelom, a może nawet większości, szalenie imponuje, bo kto by nie chciał naśladować takiego ssaka?

        Wróćmy jednak do Donalda Tuska, w którego rezygnację powątpiewa złowrogi a przy tym Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz – że to nie jest decyzja ostateczna. Skoro tak, to idźmy dalej tą drogą, a wspierać nas będą na niej zbawienne precedensy, a konkretnie – jeden. Otóż Iwan IV „Groźny”, car moskiewski, w roku 1564 wyjechał z Moskwy do leżącej nieopodal twierdzy, udając, że abdykował. Ponieważ ówcześni dygnitarze, ale i lud, już się napatrzyli na podstępy cara, woleli nie ryzykować, tylko urządzali błagalne pielgrzymki, żeby Iwan wrócił. Skoro lud tak się za nim stęsknił, to nie było rady – wrócił. Podobna sytuacja powtórzyła się w roku 1940, kiedy to przedstawiciele wcześniej odpowiednio ukształtowanych parlamentów Litwy, Łotwy i Estonii, zwrócili się do Stalina z prośbą o włączenie tych republik do szczęśliwej rodziny narodów radzieckich. Stalin, jak wiadomo, miękkie miał serce, więc w obliczu tej żarliwej prośby nie miał wyjścia – musiał się zgodzić. Ciekawe tedy, czy Nasza Złota Pani nie podszepnęła Donaldu Tusku, w którym upodobała sobie tak samo, a w każdym razie – podobnie – jak Katarzyna II w Stanisławie Auguście Poniatowskim, żeby najsampierw ogłosił, że nie będzie kandydował, a gdy z Platformy Obywatelskiej i Salonu zaczną przybywać pielgrzymki – żeby dał się uprosić, wystawił swoją kandydaturę w prawyborach, które wtedy nie byłyby już żadną „kompromitacją”, tylko formalnością, no i żeby potem wygrał z Andrzejem Dudą. Podobnie postąpiła Katarzyna ze Stanisławem Augustem: „wysyłam bezzwłocznie hrabiego Keyserlinga jako ambasadora do Polski, aby zrobił ciebie królem po śmierci tego – jeśli mu się to nie uda, to życzę sobie, aby królem został książę Adam.” Jak pamiętamy, hrabiemu Keyserlingowi i jego pomocnikowi Repninowi wszystko się udało, a nawet więcej. Oto żeby hetman Branicki nie przeszkodził w szczęśliwym wyborze, „Familia” zaprosiła do Polski rosyjskie wojsko, żeby hetmana trzymało w szachu. Kiedy hetman opuścił Warszawę w geście protestu, wojsko to już w Polsce zostało – aż do 1915 roku.

        Rzecz bowiem w tym, że kandydatura Donalda Tuska byłaby świadectwem, że Niemcy nie zrezygnowały z odbudowy swojego wpływu politycznego w Polsce i próbują go odzyskać, podobnie jak w grudniu 2016 roku próbowały go odzyskać nawet bez udziału Donalda Tuska – chociaż 16 grudnia pod jakimś błahym pretekstem przyjechał do Wrocławia i kto wie, czy gdyby „ciamajdan” się udał, to nie ogłosiłby się z terytorium Rzeczypospolitej, jako tymczasowy, prawdziwie demokratyczny, pełniący obowiązki prezydenta? Teraz już nie musiałby się ukrywać pod żadnymi pretekstami i zaraz by się okazało, że chwilowy kryzys został przełamany, że naród się za Donaldem Tuskiem stęsknił – o czym zostałby poinformowany nie tylko przez „Gazetę Wyborczą”, ale i telewizje nierządne – bo rządowa stanie murem za prezydentem Dudą, to jasne. Tak się bowiem znowu składa, że Nasz Najważniejszy Sojusznik, a ściślej – prezydent Donald Trump przeżywa zgryzoty związane ze wszczęciem przeciwko niemu procedury impeachmentu, więc „Gazeta Wyborcza” przyłącza się do krytyki, retorycznie pytając, jak można ufać Trumpowi, skoro „zdradził Kurdów, jedzie do Moskwy”, a w dodatku - „naciska na Ukrainę”? Wiadomo, że do Moskwy, to może sobie jeździć pan red. Michnik, bo – jak to mawiano w kołach nazistowskich - „czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty” - ale nie jakiś Donald Trump, to chyba jasne. Widać wyraźnie, że „nasz” Donald jest lepszy, podobnie jak to w swoim czasie było z Helmutami; jeden był „nasz” i „lepszy”, a drugi jakiś taki nie nasz, więc był oczywiście gorszy. Zatem – dlaczego by nie powtórzyć tego eksperymentu, zwłaszcza że nie ma wielkiej różnicy, czy to prezydent Duda odda Polskę Żydom, czy ewentualnie – Donald Tusk.


Ani dnia, ani godziny


        14 listopada zajrzałem na konto w banku Santander i z przerażeniem stwierdziłem, że zostało wyzerowane. Obawiałem się, że okradli mnie jacyś hakerzy, więc pojechałem do banku, gdzie wyjaśniło się, że to nie hakerzy, tylko komornik sądowy, który nakazał zablokować konta. Pojechałem do M-Banku, w którym też mam konta i tam hiobowa wieść się potwierdziła. Nie miałem pojęcia, o co chodzi, więc skontaktowałem się z komornikiem, który powiedział, że to jest egzekucja w następstwie prawomocnego wyroku zaocznego, wydanego przez niezawisły Sąd Okręgowy w Poznaniu na rzecz pani Żanety Kąkolewskiej. Nie miałem pojęcia, kto zacz, ale komornik wyjaśnił, że chodzi o osobę molestowaną ongiś przez księdza. W publikacjach nazywana była „Kasią” - z wyjątkiem gazety „Fakt”, która w roku 2009 podała jej prawdziwe personalia.

        Jestem zaskoczony tą sytuacją, w następstwie której zostałem całkowicie odcięty od środków do życia tym bardziej, że nic nie wiedziałem ani o procesie, ani o wyroku, który był „zaoczny”, a dopiero przypadkiem dowiedziałem się o egzekucji. Z telefonicznej rozmowy z informatorką niezawisłego Sądu Okręgowego w Poznaniu dowiedziałem się, że pisma – owszem – były do mnie wysyłane, ale na adres, pod którym nie mieszkam już od ponad 11 lat. W sytuacji przygnębienia zdecydowałem się odstąpić od postanowienia, że będę szerokim łukiem omijał niezawisłe sądy i wysłałem wniosek o przywrócenie terminu do wniesienia apelacji, jako że byłem całkowicie pozbawiony możliwości uczestniczenia w tym postępowaniu – no i przysłania mi wyroku, żebym chociaż wiedział, kiedy zapadł i pod jakim pretekstem zostałem tak dokładnie wyszlamowany. Szczerze mówiąc, wiele sobie po tym nie obiecuję, ale z drugiej strony przysłowie powiada, że „jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści”, więc może przynajmniej dostanę wspomniany „wyrok zaoczny”.

        Zaskoczenie moje było tym większe, że przecież przed nikim się nie ukrywam, a adres mojej poczty elektronicznej jest od 2006 roku publicznie dostępny na mojej stronie internetowej www.michalkiewicz.pl, na którą codziennie wchodzi od 7 do 10 tysięcy osób. Ponieważ w każdym niezawisłym sądzie są komputery, to wystarczyło kliknąć w wyszukiwarce moje nazwisko, by się o tym adresie poczty elektronicznej dowiedzieć. Z tej prawdopodobnie możliwości skorzystali wrażliwcy moralni, którzy nadesłali mi kilkaset listów („ty skurwysynu w dupę jebany...”) właśnie na ten adres, więc odnalezienie go nie przekraczało możliwości umysłu ludzkiego. Na tej stronie są też podane numery moich kont w bankach i pewnie dlatego nie trzeba było ich długo szukać, żeby rozpocząć egzekucję. Jednak skoro jest rozkaz zwalczania „mowy nienawiści”, to wióry muszą lecieć i chociaż dopiero wchodzimy w etap rewolucyjnej surowości, to już teraz nikt nie zna dnia, ani godziny .

        W rezultacie, na podstawie zajęcia egzekucyjnego KM 171/19 zablokowane zostały moje konta w Santander Banku i M-Banku na sumę 188295,70 zł i ta kwota codziennie rośnie. Przekracza ona wszystkie środki, jakie tam miałem. Nie ośmielam się już o nic prosić, ale jeśli ktoś z Państwa zechciałby przyjść mi z pomocą, to najlepiej poprzez Santander Bank – bo z tego konta nie płacę podatku od praw autorskich.
Numer konta w Santander Banku:
27 1500 1272 1112 7004 6660 0000
i konta dewizowego:
69 1500 1272 1112 7004 6673 0000

        Sytuacja, w jakiej się znalazłem ma – jak powiedziałby Kukuniek – swoje „plusy dodatnie”, a właściwie jeden – że muszę długo żyć. Ma też jednak „plusy ujemne”, a właściwie jeden – że nie bardzo wiadomo – z czego.



Po przerwie wracamy do myślenia po staremu


        Wprawdzie jesteśmy wytresowani przez pana redaktora Adama Michnika, a wcześniej – przez inne osobistości - w tak zwanej mądrości etapu, ale bywa, że trudno przeskoczyć z jednego nastroju w drugi w ciągu jednej nocy. Takie rzeczy zdarzały się w Związku Sowieckim nie tylko za Stalina, ale nawet – za Gorbaczowa. Kiedy zarządził, żeby wszyscy od następnego dnia myśleli „po nowemu”, to wszyscy od rana już tak myśleli, chociaż poprzedniego wieczora myśleli jeszcze „po staremu”. Ale Rosjanie, a właściwie – Sowieci – byli do tego tresowani znacznie dłużej niż my, toteż nic dziwnego, że Gorbaczowowi udało się uzyskać efekt, którego nie powstydziłby się nawet Józef Stalin. To oczywiście nie tylko ich pogrąża, ale również mnie, przynajmniej w oczach pana doktora Targalskiego, który w tropieniu i demaskowaniu ruskich agentów przekracza normy stachanowskie. Cóż poradzić; taki los wypadł nam, chociaż nie można powiedzieć, że nawet i u nas tresura nie przynosi efektów. Może nie takich, jak w Związku Sowieckim, no ale to może być skutkiem chwalebnego pluralizmu; jedni tresują w jednym kierunku, a drudzy – w drugim, więc chociaż obywatele są wytresowani, to jedni do jednego, podczas gdy inny – do drugiego, co stwarza wrażenie politycznej wojny, a nawet chaosu. Zgodnie jednak z zasadą mądrości etapu, bywają momenty, gdy obywatele tresowani zarówno w jedną, jak i w drugą stronę, zgodnie myślą po nowemu.

        Taki moment przypada 11 listopada, kiedy to przypada rocznica odzyskania niepodległości. W takim dniu, niczym w Wigilię Bożego Narodzenia, nie wypada rozpalać zarzewia jakichś konfliktów, toteż ludzie przekonują się nawzajem do zgody, bo jak jest zgoda, to i Bóg rękę poda. Niestety 11 listopada, podobnie jak każdy inny dzień, kiedyś musi się skończyć, no a kolejnego dnia następuje bolesny powrót do rzeczywistości, której ramy wyznacza polityczna wojna, będąca odbiciem rywalizacji państw poważnych o wpływy w Europie Środkowej. O ile zatem 11 listopada demonstrowano powszechną zgodę, chociaż unosiły się nad nią gęste opary obłudy, ale przynajmniej pozory zostały zachowane. Oczywiście nie do końca, bo 11 listopada jest też dla każdego środowiska okazją do zaprezentowania się opinii publicznej. Środowiska narodowe już od wielu lat idą w Marszu Niepodległości, który w tym roku skupił podobno 150 tysięcy uczestników – znacznie mniej, niż przed rokiem – ale przed rokiem nie było odrębnego marszu „rządowego”, a tym razem uroczystości państwowe zostały zorganizowane oddzielnie. Z kolei środowiska lewicowe, trudno powiedzieć – czy spontanicznie, czy też w ramach zadań zleconych, urządzają marsze „antyfaszystowskie”, mniej liczne, ale nie o liczbę tu przecież chodzi, tylko o dostarczenie zagranicznym ośrodkom antypolskiej propagandy argumentu, że oto w Polsce głowę podnosi „faszyzm”, a skoro tak, to trzeba nad Polakami i Polską ustanowić kuratelę starszych i mądrzejszych, bo w przeciwnym razie Polacy ZNOWU zrobią coś okropnego.

        O ile zatem 11 listopada politycy zachowywali się raczej powściągliwie, to jednak już następnego dnia, kiedy odbyło się pierwsze posiedzenie nowego Sejmu i Senatu, zaczęło powracać emocjonalne rozhuśtanie. Oczywiście nie od razu, bo najpierw trzeba było zademonstrować dobrą wolę, o którą apelował prezydent Duda – co spotkało się ze złośliwymi uwagami, które niczym w soczewce skupiły się w uwadze Grzegorza Schetyny, że ten cały Duda wygaduje te swoje dyrdymały, bo rozpoczął kampanię wyborczą. O ile jednak przemówienie prezydenta Dudy było jeszcze wysłuchane, to już wystąpienie marszałka-seniora w osobie „złowrogiego” Antoniego Macierewicza, wzbudziło falę – nazwijmy to – krytyki, ponieważ zawierało – jak to ujął poseł Bosak z Konfederacji – akcenty konserwatywne, wykraczające nawet poza linię PiS – aż musiał go delikatnie mitygować pan prezydent Duda. Ale zgodnie z ewangelicznym spostrzeżeniem, jak to się ludzie „weselą przy podziale łupu”, elementy zgody zostały do czasu podtrzymane. Chodziło bowiem o wybór marszałka i wicemarszałków Sejmu. PiS zaproponowało kandydaturę pani Elżbiety Witek, która dostała 314 głosów – a więc znacznie więcej, niż 235 głosów PiS – i została marszałkiem. Następnie zostały rozdzielone łupy, czyli stanowiska wicemarszałków. Został nim Włodzimierz Czarzasty z SLD, posągowa Małgorzata Kidawa-Błońska z obozu zdrady i zaprzaństwa, dwoje wicemarszałków ze Zjednoczonej Prawicy, czyli PiS z satelitami: Małgorzata Gosiewska i Ryszard Terlecki, a z PSL – Piotr Zgorzelski. Ciekawe, że najwięcej głosów uzyskała pani Gosiewska w przypadku której jeszcze nie wynaleziono aparatu fotograficznego, który mógłby uwiecznić jej wybitne osiągnięcia. Skoro jednak najważniejszą zaletą posągowej pani Małgorzaty Kidawy-Błońskiej jako kandydatki na prezydenta ma być „brak doświadczenia politycznego”, to nic już nie powinno nas dziwić.

        O ile w Sejmie łupy rozdzielono po bratersku i tylko znienawidzona Konfederacja nie została żadną synekurą udelektowana, to w Senacie wyglądało to już inaczej. Jak wiadomo, Zjednoczona Prawica, czyli PiS z satelitami, nie uzyskała tam większości z uwagi na to, że przedostała się tam trójka senatorów niezależnych, którzy właśnie utworzyli tam koło. W rezultacie dotychczasowy marszałek z ramienia PiS, pan Stanisław Karczewski, przegrał z kandydatem obozu zdrady i zaprzaństwa, panem senatorem Tomaszem Grodzkim, który uzyskał 51 głosów przeciwko 48 jakie padły na pana Karczewskiego – bo podobno pani Lidia Staroń wstrzymała się od głosu. W rezultacie PiS straciło przewagę w Senacie, co nie jest specjalnie groźne dla obozu „dobrej zmiany” - ale chyba nie będą już możliwe stachanowskie wyczyny ustawodawcze, kiedy to rząd przeforsowywał ustawy w 24 godziny.

        Zaprzysiężony został też nowy rząd, w którym rozdzielone zostały kompetencje ministra spraw zagranicznych, któremu odjęto sprawy europejskie. Tymi sprawami będzie zajmował się specjalny pion europejski przy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, kierowany przez Konrada Szymańskiego, dotychczas odpowiedzialnego w MSZ za sprawy europejskie. Rozdzielone zostało też Ministerstwo Ochrony Środowiska z którego wypączkowało Ministerstwo do spraw Klimatu. Zmienił się także minister finansów, którym został pan Tadeusz Kościński, w którego osobie PiS zyskał „swojego Rostowskiego” - bo pan Kościński też urodził się w Londynie, gdzie ukończył Goldsmiths Uniwersity of London. Najwyraźniej ministrowie finansów z londyńskim rodowodem stają się u nas nową, świecką tradycją. Nie wiadomo też czy z tego, czy też z jakiegoś innego powodu pan prezydent Duda w swoim przemówieniu wyraził radość z „powrotu” do Polski „religii mojżeszowej”.



Stanisław Michalkiewicz o Jerzym Robercie Nowaku i Waldemarze Łysiaku





Stanisław Michalkiewicz odpowiada na kolejne pytania widzów swojego kanału. Wypowiada się między innymi na temat Jerzego Roberta Nowaka. Pan Stanisław uważa, że profesor Nowak wykonuje benedyktyńską pracę, którą w innych krajach, wykonują całe sztaby ludzi dysponujące wysokimi budżetami. Odpowiada ponadto m.in. na pytanie dotyczące Waldemara Łysiaka i Krzysztofa Karonia.


© Stanisław Michalkiewicz
17-18 listopada 2019
www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © Stanisław Michalkiewicz / za: www.youtube.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2