I. „Dzikie pola” internetu
W toku trwającej od lat (i - dodajmy - póki co, kompletnie jałowej) dyskusji o repolonizacji mediów, skupiono się na mediach tradycyjnych, głównie koncernach prasowych. Jak się okazuje - niesłusznie, kompletnie przeoczono bowiem ogromny obszar wymiany informacji i opinii, jakim jest internet, a konkretnie - media społecznościowe. Tu zaś ingerencja obcego kapitału może być równie zabójcza dla zdrowej, nieskrępowanej debaty publicznej, jak dominacja np. niemieckich podmiotów w segmencie prasy regionalnej.
Obecnie w przypadku serwisów społecznościowych mamy do czynienia z oligopolem globalnych korporacji – niepodzielnie rządzi wielka trójka: Facebook (do którego należy również m.in. Instagram), Google (właściciel You Tube) i Twitter. W Polsce z social media korzysta już 47 proc. internautów – jest więc to ogromne, wielomilionowe pole oddziaływania. Co więcej, na statystycznego użytkownika w Polsce przypada ponad 7 kont w mediach społecznościowych.
Powyższe dane mają przełożenie na politykę, obieg informacji, idei, opinii. Nie bez przyczyny sztaby wyborcze coraz większą wagę przywiązują do kampanii w internecie. Do niedawna to właśnie internet był „dzikimi polami” na których hulała nieskrępowana wolność słowa, kształtując i ucierając poglądy rosnącej rzeszy ludzi – w odróżnieniu od tradycyjnej prasy i telewizji, podlegających różnym formom reglamentacji. Każdy mógł założyć bloga czy konto w serwisie społecznościowym i swobodnie głosić swoje przekonania. W momencie, gdy zgromadziła się wystarczająco liczna grupa osób o zbliżonych poglądach, następował efekt skali – swoisty „rój” niezależnych, oddolnych głosów, mogących w swej masie skutecznie współtworzyć społeczny dyskurs i wpływać na opinię publiczną. Najbardziej korzystała na tym zjawisku szeroko rozumiana prawica, w realiach porządku medialnego III RP odcięta od „zabetonowanego” mainstreamu z jego „słusznymi” gazetami i telewizjami. Przypominam – mówimy o stanie sprzed 2015 roku, kiedy to na scenie medialnej rządziła w praktyce jedna opcja. W internecie takich ograniczeń nie było, zatem w naturalny sposób właśnie tam przeniosła się aktywność prawicowych podmiotów i zwykłych sympatyków, walnie przyczyniając się do zwycięstwa „dobrej zmiany”.
II. Powrót cenzury
Niestety, coraz więcej wskazuje na to, że opisany stan rzeczy odchodzi w przeszłość, a do internetu coraz szerszym frontem wkracza cenzura. Nie ta państwowa – mowa o cenzurze prywatnej, uprawianej przez wymienionych wyżej globalnych potentatów. Okazuje się bowiem, że wielkie koncerny mają swoje lewackie „ideolo”, w myśl którego treści o charakterze prawicowym i konserwatywnym są zwyczajnie niedopuszczalne. W zwalczaniu ich używa się nieprecyzyjnych terminów-wytrychów, takich jak walka z „fake-newsami” czy „mową nienawiści”, co w praktyce przekłada się na uznaniowość w dopuszczaniu bądź blokowaniu określonego przekazu. Tydzień temu opisywałem przypadki internetowych telewizji wRealu24.pl i wSensie.tv, arbitralnie zablokowanych przez administrację You Tube. Podobny los spotkał kanał pro-lajferskiej fundacji Kai Godek, a nawet... Radio Maryja i Telewizję Trwam, którym udzielono „ostrzeżenia” i usunięto nagranie z homilią abp. Marka Jędraszewskiego w której wyrażał sprzeciw wobec ideologii LGBT. To pokazuje do jakiego stopnia los niezależnych mediów uzależniony jest od jednego kliknięcia internetowego monopolisty, kierującego się własnymi względami ideologicznymi. W tej chwili sytuacja poprawiła się o tyle, że wskutek skandalu jaki wybuchł po cenzorskich zapędach administracji You Tube wspomniane kanały przywrócono, lecz... wyłączono im możliwość „monetyzacji”, tzn. zarabiania na reklamach. A zatem, tak będzie teraz wyglądała zabawa – postanowiono nieprawomyślne media zagłodzić odcinając je od istotnego źródła dochodu. Nie bez znaczenia jest również funkcjonowanie w stanie wiecznej niepewności: nigdy nie wiadomo, kiedy i za co zostaną uruchomione cenzorskie „nożyce” - czy dany kanał nie zostanie z dnia na dzień wyłączony np. za cytowanie Biblii bądź nauczania Kościoła w kwestii homoseksualizmu, albo za sprzeciw wobec propagandy LGBT. Trzeba więc powiedzieć sobie wyraźnie – internetowi monopoliści jasno określili się jako jedna ze stron w wojnie kulturowej.
III. Wolność dla wszystkich!
Jak z tym walczyć? Można udać się do sądu – jak przy wsparciu „Ordo Iuris” zamierza zrobić wSensie.tv, można też interweniować w parlamencie i Ministerstwie Cyfryzacji (tą drogą poszedł kanał wRealu24.pl), można sprawę nagłaśniać licząc na skuteczność presji społecznej. To jednak tylko działania doraźne i reaktywne – krótko mówiąc, półśrodki. Tymczasem celem długofalowym powinno być uniezależnienie się od światowych gigantów i przełamanie ich monopolu – przynajmniej na krajowym podwórku. Innymi słowy, potrzebujemy własnych, polskich mediów społecznościowych, własnego Facebooka, You Tube i Twittera. Można to osiągnąć na kilka sposobów. W budowę takiej platformy mogłyby zaangażować się chociażby media publiczne – to rozwiązanie jednak miałoby krótkie nogi, bowiem powszechnie znana skłonność do upolitycznienia państwowych środków przekazu siłą rzeczy nie ominęłaby również i tego projektu, podważając już na starcie jego wiarygodność. Można by również pójść drogą repolonizacji: przypominam, że istnieje serwis społecznościowy założony przez Polaków – to „Nasza Klasa” (obecnie „nk.pl”). W tej chwili, po serii zmian właścicielskich należy on niestety do Onetu, a więc do niemiecko-szwajcarskiej grupy Ringier Axel Springer. Należałoby zatem ów serwis odkupić i zainwestować w jego rozwój i popularyzację. Problem w tym, że musiałyby to zrobić podmioty państwowe, co sprowadza zagrożenie upolitycznienia, podobne jak w przypadku portalu opartego o media publiczne.
No i wreszcie, droga najtrudniejsza lecz zarazem najbardziej perspektywiczna. Otóż w ramach „planu Morawieckiego” ogłoszono program wsparcia dla rodzimych, polskich start-up'ów (początkujących, innowacyjnych przedsięwzięć) – „Start in Poland” o wartości 3 mld. zł. To właśnie w jego ramach należałoby ogłosić konkurs na polską platformę społecznościową, mogącą stanowić konkurencję dla największych graczy. Przypominam, że „Nasza Klasa” była dziełem studentów informatyki, zatem tego typu projekty są absolutnie w zasięgu naszych specjalistów – należy jedynie zapewnić im wsparcie kapitałowe na rozwój, tak by nie musieli sprzedawać swego dziecka, co stało się udziałem „Naszej Klasy”, tylko konsekwentnie zdobywać rynek i użytkowników. Przedsięwzięcie byłoby oczywiście w stu procentach prywatne, jednak warunkiem wsparcia określonym w specjalnej umowie musiałaby być gwarancja absolutnej wolności przekazu, której nie mogłyby ograniczać jakiekolwiek zapisy wewnętrznego regulaminu. Byłby to, mówiąc hasłowo, portal zarówno dla „prawaków”, jak i „lewaków”, w którym każdy publikuje na własną odpowiedzialność - jak pokazały przykłady prawicowej aktywności na Facebooku czy You Tube, prawica w takiej konkurencji radzi sobie doskonale, wystarczy jej tylko nie cenzurować. Niech powrócą internetowe „dzikie pola” (może nawet właśnie taką nazwę - „DzikiePola.pl” powinien przybrać przyszły serwis?).
Rządzący winni pamiętać, że nic nie trwa wiecznie. PiS kiedyś straci władzę, a wraz z nią wpływ na media publiczne. Również sprzyjające dziś rządowi prywatne tytuły zostaną wtedy momentalnie odcięte od publicznej kroplówki, chociażby w postaci reklam spółek skarbu państwa – i patrząc na ich lecącą sprzedaż, powrócą do dawnego biedowania, a może wręcz czeka je upadek. W efekcie, opcji patriotyczno-niepodległościowej zostanie po staremu aktywność w internecie. Tyle, że ten internet oznacza dziś w praktyce dominujące media społecznościowe o jednoznacznie lewicowym profilu ideologicznym, które na dodatek nie musiałyby się liczyć z odsuniętą od rządów prawicą i tym chętniej będą ją sekowały. Dlatego już dziś należy zadbać o alternatywę.
© Piotr Lewandowski
18 sierpnia 2019
Autor publikuje w sieci pod pseudonimem „Gadający Grzyb”
źródło publikacji: blog autorski
18 sierpnia 2019
Autor publikuje w sieci pod pseudonimem „Gadający Grzyb”
źródło publikacji: blog autorski
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz