OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Wydzieliny mięsistych nosów, gorzej niż w Sodomie i Gomorze, diabelskie nominacje – obywatelskie weryfikacje

Gorzej niż w Sodomie i Gomorze


        Nie jest dobrze. Nie tylko ze względu na znienawidzony reżym Jarosława Kaczyńskiego, który pracowicie rekonstruuje przedwojenną sanację w nadziei, że dzięki temu Polska będzie rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej – jak to było za panowania Edwarda Gierka – oczywiście dopóki wszystko się nie skawaliło. Już samo to by wystarczyło, żeby nie było dobrze, ale to drobiazg niewątpliwy w sytuacji, gdy Polski zaczyna „wstydzić się” pani Natalia Siwiec.
Nie wiem, jak sobie z tym poradzimy, czy będziemy mogli żyć z tą świadomością, czy w tej sytuacji będziemy mogli pokazać się światu na oczy? Na przykład przyjedzie taki jeden z drugim, dajmy na to, do Paryża, a tam zapytają go o narodowość. To może być szalenie krępująca sytuacja, bo jeśli przyzna się do polskości, to ryzykuje pogardliwe prychnięcie rozmówcy, który nie może przecież nie wiedzieć, że polskość to coś bardzo wstydliwego, tak bardzo, że nawet pani Natalia Siwiec, którą przecież trudno czymkolwiek zawstydzić, Polski jednak się wstydzi. Jeśli z kolei się nie przyzna i będzie udawał, dajmy na to Żyda, to ryzykuje, że zostanie zdemaskowany jako antysemita i ukryty sowietożerca, co w Paryżu zawsze było źle widziane. Świadczy o tym poeta, który w nieśmiertelnym poemacie „Bania w Paryżu” opisuje reakcję francuskiej publiczności na referat Kaczynosa na temat wiersza Marii Konopnickiej „Jaś nie doczekał”: „Polacy to nacjonaliści! Antysemici! To faszyści! A ten ich cały Konopnicki, to pewnie jest watażka dziki, tak jak Piłsudski, co zdradziecko zaatakował powstający Kraj Rad młodziutki, prawie dziecko!” Zatem – i tak źle i tak niedobrze.

        A to przecież dopiero przedsmak tego, co nas czeka, bo okazuje się, że i polski Kościół to Scheiss – może z wyjątkiem przewielebnego księdza Wojciecha Lemańskiego, co to nie przepuszcza żadnej okazji by sekundować feministkom płci żeńskiej – bo innych duchownych dorastających do standardów wyśrubowanych przez żydowską gazetę dla Polaków można policzyć na palcach jednej ręki. To gorzej, niż w Sodomie i Gomorze. Nie tylko nie słuchają papieża Franciszka, który Dobro stawia ponad Prawdą, ale w dodatku bisurmanią się na innych polach, co oczywiście szalenie martwi przedstawicieli mniejszości żydowskiej, ponieważ w tej sytuacji nadejście Królestwa Bożego w odległą przyszłość się oddala, niczym kołchozy po objęciu rządów przez Władysława Gomułkę („Że chłopom daje on nawozy, zamiast powsadzać ich do kozy, przez co nasz główny cel - kołchozy – w odległą przyszłość się oddala”). Ubolewa nad tym wszystkim zwłaszcza pan Jarosław Makowski na łamach związanego z Sojuszem Lewicy Demokratycznej pisma „Przegląd”. Chłoszcze on tam tubylczych duchownych, że nie poważają „starego, pobożnego i przyzwoitego” papieża. Najwyraźniej tubylcze duchowieństwo nie potrafi rozpoznawać ludzi przyzwoitych – bo ci, jak wiadomo, rozpoznają się po zapachu, do czego oczywiście trzeba mieć specjalnego nosa. A skąd wziąć takie nosy wśród osób duchownych? Pan Jarosław Makowski nauczył się filozofii i na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i na papieskim Instytucie Teologicznym „Bobolanum”. Potem terminował w „Tygodniku Powszechnym” skąd został rzucony na inny odcinek frontu ideologicznego to znaczy – do „Krytyki Politycznej” i „Gazety Wyborczej”, gdzie każdemu odpowiednio naprostują kręgosłup, dzięki czemu może wspierać nawet obóz zdrady i zaprzaństwa, czyli Platformę Obywatelską z przyległościami.

        Otóż zdaniem pana Jarosława Makowskiego, tubylcze duchowieństwo nie dorasta do nowych prądów forsowanych przez papieża Franciszka, który kładzie nacisk na „nierówności społeczne, niesprawiedliwość i ubóstwo”. Tak już w Kościele bywało, o czym wspomina Antoni Słonimski w wierszu o Julianie Apostacie, który przebywając na dworze biskupim zetknął się z podobną sytuacją. Biskup ów „chwalił ubóstwo, chętnie przyjmując na dworze biskupim daninę sutą, prawem nakazaną”. Tymczasem nierówności społeczne piętnował pryncypialnie Jerzy Orwell pisząc w „Folwarku zwierzęcym”, że wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze od innych. Dlatego w imię równości małych trzeba naciągać, dużych – obcinać, grubych uciskać, a chudych nadymać. Taki program niezmiennie głoszą socjaliści naukowi, więc nic dziwnego, że pan Jarosław Makowski nie może się papieża Franciszka nachwalić tym bardziej, że na białym tle jego cnoty sutanny tubylczego duchowieństwa odbijają się czarnymi barwami.

        W dodatku papież Franciszek uważa, że „nawracanie to głupota”. Trzeba umieć się poznać i wysłuchać”. Pozostaje to w pewnej sprzeczności z dyrektywą ewangeliczną, żeby „nauczać wszystkie narody”, ale kto by się tam przejmował takimi głupstwami w sytuacji, kiedy lepiej jest „wysłuchać”? Zresztą już wcześniej odkrył to JE bp. Tadeusz Pieronek, który podczas przesłuchania przez resortową „stokrotkę” zaskoczony został pytaniem, czy można nawracać Żydów. Początkowo unikał odpowiedzi, ale naciskany przez „Stokrotkę” wyznał wreszcie, że nie, że nie można. Zatem jeśli nawet nauczać, to bynajmniej nie „wszystkie narody”, a tylko niektóre. Tych innych można za to „wysłuchać”, to znaczy – posłuchać, zgodnie z zasadą, że młodszy brat słucha brata starszego.

        No a co z tymi starszymi braćmi? Ano, to, co zawsze. Bezustannie kombinują, jakby tu podkopać znienawidzoną łacińską cywilizację i od kiedy wpadli na pomysł, że znakomitym sposobem jest apelowanie do gorszej strony natury ludzkiej: zawiści i chciwości. To jest najtwardsze jądro ideologii socjalistycznej, która dla zmylenia przeciwnika kłuje go nieubłaganym palcem w chore z nienawiści oczy odmienianą przez wszystkie przypadki sprawiedliwością – ale nie tą zwyczajną, tylko „społeczną”. Jak wiadomo, sprawiedliwość społeczna polega na tym, by odebrać jednemu i dać drugiemu. Nic więc dziwnego, że papieża Franciszka starsi bracia i ich kolaboranci tak wychwalają. Zauważył on bowiem, że w dzisiejszych czasach ducha Chrystusowego najlepiej wyrażają komuniści. Wprawdzie Jezus mówił: daj! a komuniści mówią: bierz! - ale przecież „w ostatniej instancji” liczy się skutek – żeby temu, co trzeba, dokonać przysporzenia.

        A komu trzeba dokonać przysporzenia? No, wiadomo; tym, którzy są płomiennymi szermierzami społecznej sprawiedliwości, bo cóż nagradzać w tych zepsutych czasach, jak nie społeczną sprawiedliwość? A w naszym bantustanie szermierką w służbie społecznej sprawiedliwości od 1944 roku zajmuje się niezmiennie polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza, która gotowa jest służyć każdemu, kto obieca jej możliwość dalszego pasożytowania na zacofanym, historycznym narodzie polskim. Toteż nic dziwnego, że przeciwstawia postępowego papieża Franciszka tubylczemu reakcyjnemu klerowi, z którym od 1944 roku nieprzerwanie wojuje w nadziei odcięcia zacofanego narodu tubylczego nawet od tej namiastki warstwy przywódczej. Proces odcinania jakoś nie chce się zakończyć i pewnie dlatego pani Natalia Siwiec coraz bardziej się Polski wstydzi.



Wydzieliny mięsistych nosów


        „Wszędzie mięsiste węszą nosy. W powietrzu kłębią się donosy” – przestrzegał poeta. I rzeczywiście. Sam doświadczyłem skutków donosu, jaki do australijskiej straży granicznej złożył na mnie pan Gancarz z Canberry, specjalizujący się w ambitnym zadaniu poprawienia stosunków polsko-żydowskich. Nie wiem, czy ujawniając jego nazwisko nie dopuszczam się jakiejś sprośności Niebu obrzydłej, chociaż z drugiej strony on ujawnił Australijczykom moje i, o ile mi wiadomo, nie odebrał w tego tytułu żadnej kary. Być może tedy zbrodnią jest wymawianie tylko niektórych nazwisk, niczym wymawianie tajnych słów Kabały. Ciekawe, że zauważyli to nawet starożytni Rzymianie, co to każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji. I tak było w przypadku nazwisk, o czym świadczy sentencja, że „nomina sunt odiosa”, co literalnie wykłada się że „nazwiska są wstrętne” – oczywiście nie wszystkie, co to, to nie, tylko te niektóre. Jak wiadomo, od zaklęć, czyli „tajnych słów Kabały” zależy dalsze istnienie Wszechświata, więc ryzyko wydaje się olbrzymie. Tym bardziej, że w przypadku gwałtownej zagłady Wszechświata niezawisłe sądy mogłyby nie zdążyć z wymierzeniem sprawiedliwości.

        To zresztą jeszcze nic w sytuacji, gdy zagłada Wszechświata mogłaby nastąpić bez podstawy prawnej. To oczywiście skandal zwłaszcza w naszym nieszczęśliwym kraju, który wprawdzie z jednej strony jest przeżarty atmosferą jurydyczną do tego stopnia, że kiedy podczas lekcji rachunków nauczycielka mówi uczniom, że dwa dodać dwa, jest cztery, to oni pytają ją, czy ma na to świadków – ale z drugiej strony nikt nie zauważył, że bez podstawy prawnej ludzie rodzą się i umierają – chyba, że któryś zostanie prawomocnie skazany na karę śmierci. Wtedy podstawa prawna takiego zgonu jest niewątpliwa, zatem może szkoda, że tę karę w Unii Europejskiej zlikwidowano. Nawiasem mówiąc przed kilkoma laty zwróciła na ten problem uwagę pani Elżbieta Jakubiak, która w rozmowie z redaktorem Mazurkiem zwróciła mu uwagę, że bez stosownych zaświadczeń urzędowych, które ona wystawia, nie mogłaby istnieć gospodarka, czyli produkcja i wymiana dóbr. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak rząd wprowadzi certyfikaty na zgony i będzie okrutnie karał zgony samowolne, znaczy się – bez podstawy prawnej. Oczywiście na denacie nie zrobi to specjalnego wrażenia, ale od czego jest rodzina? Zgodnie z lansowaną przez niezawisłe sądy zasadą odpowiedzialności zbiorowej taka rodzina może zostać wyszlamowana ze wszystkiego, chyba, że przezornie odrzuci spadek, który wtedy będzie rozdzielony między niezawisłe sądy. W ten sposób i wilk będzie syty i owca, czyli praworządność ludowa, będzie cała, a przecież wszystkim o to właśnie chodzi.

        Wróćmy jednak do donosów, w których specjalizują się coraz to liczniejsze przedsiębiorstwa delatorskie. Jedną z ofiar „mięsistych nosów” został mój przyjaciel Andrzej Kumor z Toronto, któremu zarzucono „mowę nienawiści”, czy coś w tym rodzaju – no i teraz zawisła nad nim „surowa ręka sprawiedliwości ludowej”. O tej surowej ręce mówiła rota przysięgi wojskowej, jaką składaliśmy w PRL, gdzie była też mowa o „sojuszu z bratnią Armią Radziecką i innymi sojuszniczymi armiami”. Ciekawe, czy na skutek transformacji ustrojowej i odwrócenia sojuszy tamta przysięga straciła ważność, czy też nadal ją zachowuje? Być może problem jest pozorny, bo na początku stanu wojennego prymas Józef Glemp powiedział, że nieważne, co się podpisuje. Wtedy myśleliśmy wszyscy, że chodzi o tzw. „lojalki”, które reżym kazał podpisywać, ale być może chodziło też o podpisy składane „bez swojej wiedzy i zgody”.

        Wróćmy jednak do Kanady, w której najwyraźniej surowa ręka sprawiedliwości ludowej zaczyna się coraz bardziej srożyć. Oto dotarły do nas stamtąd skrzydlate wieści, że jacyś moralni wrażliwcy dopatrzyli się „mowy nienawiści” u ojca Tadeusza Rydzyka, który akurat po Kanadzie peregrynował. Co prawda pierwszym, który to spenetrował, był pan red. Tomasz Sakiewicz, który działając wspólnie i w porozumieniu z panią red. Katrzyną Hejke, napisał donos do samego Ojca Świętego, że ojciec Rydzyk „jątrzy” i „dzieli”. Nawiasem mówiąc przyczyniło się to do zakończenia mojej współpracy z „Gazetą Polską”, bo na wieść o tym donosie napisałem felieton, w którym przypomniałem scenę z „Potopu”, jak to pan Zagłoba był regimentarzem. Kiedy do obozu przybył hetman Sapieha, pan Zagłoba zdał mu sprawozdanie ze swoich czynności, m.in. – z korespondencji, jaką prowadził. Hetman, którego ta relacja zaczęła nudzić, zapytał z przekąsem, czy pan Zagłoba nie pisał aby do cesarza niemieckiego. Pan Zagłoba dotknięty do żywego odparł, że z takim potentatem nie korespondował, żeby nie powiedziano o nim: „jakaś głowa kiepska, musi być z Witebska”. Nazajutrz zadzwoniła do mnie sekretarka z „Gazety Polskiej” z informacją, że ten felieton się nie ukaże i żaden następny – też. Podziękowałem jej za tę informację, mówiąc, że to dobrze, bo właśnie zabierałem się do pisania następnego.

        Tym razem w charakterze ormowców politycznej poprawności zostali zmobilizowani inni moralni wrażliwcy, być może nawet ci sami, co to piszą do mnie: „ty skurwysynu w dupę jebany” – a to jest stosunkowo najłagodniejsze przesłanie. Otóż ci wrażliwcy w osobach „Adama N i Witka M” (nomina sunt odiosa?) zachęcili do kolaboracji pana Tomasza Łukaszuka, który przekazał arcybiskupowi Edmonton petycję ze 100 tysiącmi podpisów uzbieranymi przez dwójkę „aktywistów” w intencji, by to on pospieszył do papieża Franciszka z donosem, niczym pastuszkowie do betlejemskiej stajenki. Oczywiście oprócz podobieństw są i różnice, bo pastuszkowie bieżeli do stajenki z darami, podczas gdy arcybiskup ma pobiec z donosem. Taką w każdym razie rolę przewidzieli dla niego organizatorzy polowania na ojca Tadeusza Rydzyka. Ciekawe, czy ksiądz arcybiskup odegra potulnie napisaną dla niego rolę, czy też wzruszy ramionami na pana Łukaszuka i innych sygnatariuszów petycji, wśród których są pewnie nie tylko katolicy, czy w ogóle – chrześcijanie, tylko również reprezentanci wyznań konkurencyjnych. Podobnie było w przedwojennym Wilnie, gdzie wśród mieszkańców było sporo katolików, sporo żydów, to znaczy – wyznawców judaizmu, byli protestanci i musułmanie oraz „sześciu bałwochwalców”. Myślę, że w Kanadzie „bałwochwalców” może być znacznie więcej, niż w przedwojennym Wilnie. Zresztą, po co tu Kanada, kiedy z „bałwochwalcami” spotykamy się również w naszym nieszczęśliwym kraju? Nie mówię już nawet o „Onecie”, który zamieścił link do petycji z apelem: „podpisz petycję – usuniesz go”, ale np. o pani Janinie Ochojskiej, która doniosła do panny Grety Thunberg na arcybiskupa Marka Jędraszewskiego. Myślę, że już tam panna Greta pokaże arcybiskupowi „ruski miesiąc”, dzięki czemu nie tylko ustanie „mowa nienawisci”, ale znikną też wszelkie wątpliwości w sprawach globalnego ocieplenia, które zostanie przyjęte „powszechnie i bez zastrzeżeń” – niczym marksizm w Związku Radzieckim za Stalina.



Diabelskie nominacje – obywatelskie weryfikacje


        W okresie świąt Bożego Narodzenia, to znaczy – od Wigilii aż do Trzech Króli – nasz nieszczęśliwy kraj pogrąża się w nirwanie, która trochę mu znieczula ból istnienia. Nie tylko politykowie, ale również, a może nawet przede wszystkim - funkcjonariusze publiczni – rozjeżdżają się po kurortach krajowych i zagranicznych, żeby się nieco zrelaksować, no i obrócić na przyjemności środki uzyskane w związku z pełnieniem zaszczytnych stanowisk. W samym środku tego okresu przypada Sylwester, podczas którego żony i naturalne przyjaciółki licytują się kreacjami, a panowie - rekordami, po których trzeba jakoś dojść do siebie. Tylko patrzeć, a tu już Trzech Króli, po których następuje bolesny powrót do rzeczywistości. Tutaj nie ma wyjątków i nawet nieubłagana walka o praworządność jeśli nawet nie ustaje całkowicie, to znacząco słabnie. Ale zaraz po Trzech Królach odżyje tym bardziej, że Kukuniek nawołuje do „marszu na Warszawę”, na którego czele ma stanąć, by zrobić porządek ze znienawidzonym reżymem. Reżym bowiem próbuje przejść na ręczne sterowanie sądami, w czym dzielnie sekunduje mu pan prezydent Andrzej Duda. Nie ma zresztą innego wyjścia, bo w kampanii musi korzystać z aparatu wyborczego PiS. Jak już zostanie wybrany na drugą – a zatem i ostatnią – kadencję, to może znowu stanąć dęba i zbuntować się przeciwko swemu wynalazcy, zwłaszcza gdyby nasza Złota Pani ponownie odbyła z nim 45-minutową rozmowę telefoniczną. Może odbędzie, ale może nie – bo Donald Tusk, w którym Nasza Złota Pani dlaczegoś sobie upodobała, właśnie rozpoczął kampanię prezydencką, tyle, że na rok 2025. Będzie on miał wtedy 67 lat, a więc wiek całkiem odpowiedni, jak na prezydenta. Początek tej kampanii zwiastują dwie rzeczy; Donald Tusk zdalnie dokonuje przetasowań w Platformie Obywatelskiej, czyli obozie zdrady i zaprzaństwa, w którym po ostatnich wyborach zapanował kryzys przywództwa, a zwiastunem numer jeden jest jego wezwanie do ulicznych demonstracji w obronie praworządności, w myśl strategii: „ulica i zagranica”. Wy tu demonstrujcie, urządzajcie marsze i inne takie – a ja tymczasem za granicą załatwię rezonans i polityczne oraz instytucjonalne wsparcie – choćby za pośrednictwem niezawisłego Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który w odpowiedzi na skargę niemieckiego owczarka Franciszka Timmermansa przeciwko Polsce, może przysolić tak zwany „piękny wyrok”. Wszystko to będzie możliwe dzięki protekcji Naszej Złotej Pani, która – niczym Włodzimierz Lenin – widzi daleko („A Lenin widieł dalieko – na mongo liet wpieriod” - pisał proletariacki poeta) i mocną ręką wprowadzi Donalda Tuska, w którym sobie upodobała, do Pałacu Namiestnikowskiego w Warszawie. Tedy na głos znajomej trąbki natychmiast zareagował Kukuniek – że stanie na czele „marszu na Warszawę” - nawet gdyby uczestnicy mieli go tam transportować na taczce. Zapowiada się niezła zadyma i kontrolowany chaos, z którym będzie musiał bujać się Andrzej Duda, mając w dodatku na karku Żydów ze swoimi „roszczeniami” - bo nie sądzę, by Nasz Najważniejszy Sojusznik zwlekał z raportem poza granice „roku wyborczego”, który w naszym bantustanie najwyraźniej został przedłużony do maja. W rezultacie notowania pana prezydenta Dudy, podobnie zresztą jak i całego obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, nader się obniżą, co chyba przewiduje Naczelnik Państwa, przesuwając datę swojej politycznej emerytury z roku 2027 na 2023, czyli koniec obecnej kadencji Sejmu.

        Ale to wszystko zacznie nabierać tempa dopiero po Trzech Królach, więc korzystając z nirwany, możemy niespiesznie, przy wódeczce, zastanowić się, co by tu zrobić z niezawisłymi sądami, które już całkiem się zbisurmaniły i nie tylko nie podlegają żadnemu konstytucyjnemu organowi państwa, ale nawet ostentacyjnie położyły lachę na „ustawy”. Rząd, jak wspomniałem, próbuje przejść na ręczne sterowanie sądownictwem, ale to diabli po tem, bo przecież żaden rząd nie oprze się pokusie politycznego dyskontowania swego wpływu, więc mielibyśmy powrót do PRL. Taki powrót byłby oczywiście „plusem ujemnym”, ale nie możemy przymykać oczu na „plus dodatni” tamtej sytuacji. Otóż żaden niezawisły sędzia nie był pewien, czy zajączek stojący akurat „u stóp mistycznej drabiny” nie ma aby jakichś sekretnych powiązań z partią, albo bezpieką, więc na wszelki wypadek uważał i nie bisurmanił się w sposób ostentacyjny. Teraz niezawiśli sędziowie nie boją się już nikogo, chyba, że swojego oficera prowadzącego. Toteż – jak w niepojętym przystępie szczerości powiedziała w sytuacji towarzyskiej pewna Pani Mecenas – rola adwokatów sprowadza się dzisiaj do dawania niezawisłym sędziom łapówek. Może aż tak źle nie jest – ale może jest - bo w inny sposób trudno byłoby objaśnić przyczyny tylu „pięknych wyroków”.

        Tymczasem Janusz Korwin-Mikke, komentując kryzys w sądownictwie powiedział, że nieważne, kto niezawisłych sędziów mianuje, niechby nawet i sam diabeł – byleby tylko nie byli odwoływalni. Nawiasem mówiąc, diabelskie nominacje sędziów już się w Polsce zdarzały, o czym świadczy przypadek w Trybunale Koronnym w Lublinie, gdzie nawet wypaliła się na sędziowskim stole czarcia łapa. Wyobraźmy sobie jednak, bo by się działo, gdyby takiego, jednego z drugim sędziego mianowanego przez diabła nie można było w żaden sposób odwołać? Nietrudno się domyślić, że na ziemi, a w każdym razie – w naszym nieszczęśliwym kraju zapanowałoby prawdziwe piekło, którego przedsmak już zresztą odczuwamy. Dlatego uważam, że właściwą drogą do uzdrowienia sytuacji w sądownictwie byłoby ukręcenie na sędziów solidnego batoga, tyle, że nie powinien on znaleźć się w rękach rządu, a w rękach obywateli. Sędzia mianowany przez prezydenta korzystałby ze wszystkich gwarancji niezawisłości – z wyjątkiem nieodwoływalności. Bowiem co pięć lat – co można by powiązać z wyborami prezydenta – każdy sędzia w swoim okręgu sądowym musiałby poddać się weryfikacji – i jeśli nie uzyskałby co najmniej bezwzględnej większości głosów obywateli głosujących – wylatywałby z sądownictwa bez żadnego odwołania. Musiałby dostarczyć przynajmniej dwóch informacji o sobie; jak długo średnio trwały u niego procesy od otwarcia przewodu sądowego do wyroku i ile wydanych przez niego orzeczeń zostało uchylonych w drugiej instancji. Myślę, że w takiej sytuacji raczej nie dochodziłoby do takich „pięknych wyroków”, jak w sprawie pana red. Najsztuba. Przy okazji można by w ten sam sposób weryfikować szefów prokuratur i komendantów policji, co ograniczyłoby ochronę konfidentów, którzy teraz wynagradzani są bezkarnością. Wymagałoby to nieznacznej zmiany konstytucji, ale skoro nawet pan prezydent uznał, że wymaga ona zmian – bo czyż w przeciwnym razie proponowałby referendum konstytucyjne – to nie jest to rzecz nie do pomyślenia.


© Stanisław Michalkiewicz
27-28 grudnia 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © DeS ☞ tiny.cc/des

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2