OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Wigilia w garażu

Poldek lubił gotowaną kapustę, taką lekko podduszoną, z grzybami. Najlepsza! Słodka i sycąca, duża jej porcja parowała teraz na talerzu. Do tego kromka chleba z piekarni na Staszica. Szły święta, Czesia zrobiła kapustę, to trzeba popróbować zanim poda się gościom na wigilijnym stole.

Do tej kapusty przydałaby się lufa czystej, ale żona z córką pilnują, żeby Poldek o zdrówko dbał i nie robił głupot. Emerytura. Serce. Wieńcówka. Bimber też kiedyś bardzo lubił i przez lata go produkował, swoją aparaturę oddał jednak Hipkowi. Młodszy, jeszcze mu się przyda.

Konstrukcja składała się ze stalowej bańki na mleko, w której kisił się zacier, spiralnej rurki i wiadra z zamocowanym kranikiem na „spust surówki”, jak mawiał Poldek w nocki, kiedy produkcja szła pełną parą.

Kapusta zawsze wspaniale pachniała. Była gorąca, z talerza unosiła się para wraz z zapachem, którym przesycony był już cały dom. Woń kapusty to bezpieczeństwo, wyznacza zasięg tego, co zapoznane, przyjazne. W kubku parzy się herbata, lipton, ten gatunek Poldek lubi najbardziej. Dobra w smaku i mocna.

Kiedyś na trawienie niezbędna była pięćdziesiątka monopolki albo księżycówki. Samo zdrowie! Dzisiaj? Herbata, telewizja, zaraz będzie „Korona królów”.

O, talerz już pusty, może dokładka? Zagląda do garnka, dobrze, jeszcze półtorej łyżki, w końcu to nie mięso. U nich w domu od maleńkości wszyscy za kapustą, matka, ojciec i rodzeństwo. A było tego trochę. W kolejności leci tak: Heniek, Marian, Poldek, Marynia, Czesiek, Miecia, Helcia, Ania i Józek.

Na wsi szatkowało się kapustę jesienią i do beczki. Beczka była drewniana, klepki ściągnięte obręczami z żelaznej taśmy, trzeba było potem wtoczyć ją do piwniczki na podwórku.

A na podwórku nie było dziadostwa. Kury, owszem, a to znaczyło, że jak spadł deszcz, to był syf, ale poza tym duży porządek. Zwłaszcza ojciec o to dbał. Nie mogły walać się tu deski, porąbane drzewo na opał, nie mówiąc o starych wiadrach czy zardzewiałych garnkach i częściach do pługa. Nic takiego. Plac zawsze na wiosnę i latem czysto wymiatany miotłą z wiklinowych prętów. Gonił ich do porządku ojciec, gonił, bo prawdziwym gospodarzem był.

Czesia siedzi naprzeciw Poldka. Przed nią też stoi głęboki talerz, z którego jadła kapustę. Z nich najlepiej się ją zjada, zawsze na dnie zostaje trochę słodkiego sosu i można w nim zmoczyć kromkę chleba. Talerze są beżowe z nadrukiem w niebieskie i czerwone kwiatki, a łyżki aluminiowe, najlepsze, bo lekkie.

To wszystko stoi na kuchennym stole przykrytym obrusem w brązowo-beżowy rzucik. Posiłek skończony, późny obiad albo wczesna kolacja, nieważne, kiedy kapusta w garnku, głód można zaspokoić o dowolnej porze dnia. Wystarczy podgrzać.

Zaraz będzie serial. Czesia ma cały program w głowie, nie przepuści żadnego odcinka. Mówi się, że kiedyś to nie było nic do oglądania, bo dwa programy w telewizji, a teraz dziesięć, a Poldek przecież pamięta i „Powrót do Edenu”, i „Niewolnicę Izaurę”, i „Oshin”, to było o jednej małej Japonce z biednej wioski, albo „Klinikę w Szwarcwaldzie”. Były dobre filmy, teraz lepsze kolory, bo technika poszła naprzód, ale wcale nie bardziej ciekawe niż te stare.

Albo „Noce i dnie”, film piękny, damy w sukniach, powozach, Poldek z Czesią lubili wtedy, a i teraz jak powtarzają, to patrzą na to z przyjemnością. Inne czasy, inne wzruszenia, bo człowiek młodszy był, energii miał więcej i był sprytniejszy. Teraz emerytura, ale źle też nie jest, narzekać nie można, nie wolno.

Czesia zbiera talerze, bo widzi, że Poldek już nie będzie jadł. Zna go jak zły szeląg. A może dobry? Przemieszcza się w stronę zlewu, teraz dobrze widać jej zgarbione plecy. Krzywicę ma, z czego przez lata dowcipkował Hipek. Poldek powinien go za to kiedyś przy rodzinie ostro opierd…ć, ale w końcu machnął ręką. Jeszcze aparaturę do bimbru mu oddał, bo nie miał komu.

Jacuś ciągnie tylko monopolkę, a wnuki, Krzysio i Tomuś, to wcale chyba nie piją i bardzo dobrze. W każdym nowym pokoleniu powinno się pić mniej wódki niż w starszym, Poldek tak uważał. Zresztą szło ku nowemu i nawet na weselu wnuczki Basi mniej ludzie chlali niż to kiedyś bywało, kulturka, fontanna szemrze pośrodku, wszyscy się grzecznie bawią i nie trzeba nikogo wyprowadzać, bo zaczyna ćwiczyć ciosy karate, jak kiedyś Józek, świętej pamięci młodszy brat, który zapił się do szczętu.

Inne czasy, ale może ludzie mniej piją, podejrzewa Poldek, bo tych narkotyków więcej, cholera wie. W każdym razie w Polsce spożywa się mniej wódki czystej i fakt ten należy odnotować.

Kapuściane danie sycące, ciężkie, Poldka ogarnia błogie rozleniwienie. Gdyby nie „Korona królów” to walnąłby się spać w sąsiednim pokoju. Żeby tylko nie przysnąć podczas filmu!

Kuchnia obita jest jasną, brzozową boazerią, tyle lat i wcale nie ściemniała. Nad stołem wisi obrazek z Matką Boską Częstochowską naklejony na drewienko i polakierowany na błysk, niżej półeczka, a na niej plastikowa solniczka i dziadek do orzechów w kształcie grzybka. W nóżce jest otwór, w który wchodzi gwintowany trzpień, kiedy się go dokręca, orzech jest miażdżony. Prezent od Hipka.

Co jeszcze? Wszystko co w kuchni być powinno i na dodatek prezent od Luizy – nowoczesny mikser na szafce koło zlewu. Poldek w ogóle się do tego nie dotyka. Może to nie mikser tylko kuchenny robot, tak mówi Czesia, zresztą ch… wie, co to jest. Stoi, czasem hałasuje, a wtedy Poldek po prostu wychodzi z kuchni, bo wytrzymać nie można. Robią teraz takie dziwolągi, żeby pieniądze od ludzi wyciągnąć.

Zaraz film. Czesia kręci się po pokoju i zapala choinkę. Na samym szczycie gwiazda. Telewizor chodzi, lecą reklamy. No już! Poldek siada w fotelu, kapusta w brzuchu miło ciąży i grzeje, a na ekranie król Kazimierz Wielki załatwia swe miłosne sprawy. Ten to miał potencję! Żadnej nie darował, a możliwości miał przeogromne, no bo która baba królowi odmówi? Zaszczyt, że ją teges i pod siebie. Teraz nabrał chęci na Żydówkę, Polek mu było za mało. Ale ładna! Czarna taka!

Czesi też się Esterka podoba, co wyraża cichym posapywaniem. Jeb…y, ale się napalił! A ona widać, że swą godność ma, bo z bogatej rodziny pochodzi i porządna dziewucha. Nie to co te wszystkie dupodajki dyskotekowe. Jak w Nowej Wsi jest zabawa, to potem wkoło tylko się krzaki ruszają. Sołtys mu opowiadał, przed sklepem stali i wzmacniali się browarem.

Niby porządna wieś, ale kiedy zjeżdżają się na zabawę z okolicy samochodami, bo to przecież teraz każdy gówniarz ma samochód, to potem rozłażą się po lesie. A ile tam kondomów w trawie, masz pojęcie? Ale i to nie pomaga, bo potem jedna z drugą obnoszą brzuchy po wsi. I jakie harde! Coś ty myślał, im się teraz wszystko należy! Sołtys pociągnął spory łyk i popatrzył na dach przeciwległej chałupy. Ostatnia strzecha we wsi, bocian tam gniazdo sobie zbudował.

Poldek i Czesia jeździli do Nowej Wsi na grzyby, to była jego rodzinna wiocha, znał tam każdy polny kamień. W dobry czas co dzień przynosili po wiaderku czerwonych, czasem nawet więcej. Na grzybobranie szła zacięta rywalizacja z Hipkiem. Skubany miał do tego nosa i tak się jakoś dziwnie składało, że na grzyby przyjeżdżał w te same dni co Poldek. A taki był zmyślny, że i na łące, i na miedzy wypatrzył, a potem rozkładał wszystko na desce i wołał Poldka, żeby patrzył na jego zbiory.

W każdym razie tego roku na zimę towaru nie zabraknie, a ile już zjedli, nawet dzisiaj w kapuście. Albo duszone na patelni z cebulką, do tego schabowy i kartofle z wody z koperkiem. I to jest prawdziwy posiłek, a nie jakieś pizze i kebaby, ulubione przysmaki wnuków. Dziadek, dziadek, daj na pizzę!

Ale ten Kazimierz Wielki to ostry zawodnik! Już miał Esterkę. Leżeli se w łożu z baldachimem w wysoko sklepionej komnacie. Wszystko się stało po jego myśli i jeszcze wielkim królem został, to ci dopiero.

I wtedy pukanie do drzwi.

– Kogo diabli niosą? – Poldek podnosi się niechętnie.

Za progiem Hipek.

– Wchodź, bracie. „Korona królów” się kończy, nie oglądasz?

– Witam panią szanowną – mówi Hipek do Czesi, ale ta tylko kiwa mu głową, wzrok ma wpatrzony w zmagania miłosne króla, ostatnie minuty i zapowiedź jutrzejszego odcinka.

Hipek grzecznie siada na krześle i patrzy w ekran, a Poldek od razu widzi, że kieszeń ma charakterystycznie obciążoną. Ciekawe, czy Czesia zauważy. Bo jak zauważy, to będzie brzęczała. Dlatego kiedy pojawiają się napisy końcowe, Poldek prędko mówi tak:

– Chodź, Hipciu, do garażu, bo już kocioł i bańkę dla ciebie przygotowałem, to sobie obejrzysz.

– Zjesz kapusty? – pyta Czesia, ale Hipek dziękuje, po obiedzie jest.

– Może później sobie odgrzejemy – Kostek otwiera drzwi od wiatrołapu i zapala światło na schodkach wiodących w dół, do piwnicy i garażu.

Po drodze obaj mijają ustawione na stopniach torby ze starymi butami, puste butelki i słoiki, worek z cebulą, jeszcze niżej wiaderko z ziemniakami i koszyk, w którym kłębią się szmaty. Miał to wszystko poznosić Poldek do piwnicy, ale wciąż mu się schodzi, było już o to kilka awantur z Czesią.

Trzeba głowę pochylić, niski strop, Hipek robi to odruchowo, swojak. W pierwszym pomieszczeniu stoją piece – jeden stary, węglowy, w którym paliło się od czasów wybudowania domu, a obok gazowy, zainstalowany kilka lat temu, ale wciąż się coś w nim pieprzy, coś zgrzyta, Poldek znów wezwał fachowca, ale myślisz, że ci od razu przyjdzie? Oni teraz przychodzą, kiedy mają wolny czas i lepsza fucha ich nie trzyma, miał być w zeszłym tygodniu i szukaj wiatru w polu, nawet nie zadzwonił.

Teraz są w drewutni. Drzewo do rozpałki przywiezione z Nowej Wsi, ułożone równiutko pod ścianami, znać tu gospodarską rękę, czasem syn z synową biorą sobie parę sągów do kominka, ale rzadko.

– Patrzaj, i tonę węgla kupiłem, bo nie wiem, czy mi ten gazowy na zimę ruszy.

I jeszcze jedna piwniczna izba. Tu w workach leżakują kartofle, cebula, buraki, wszystko od chłopów z Nowej Wsi. Stoją tu też stare meble z pokoju Luizy, już dawno kupiła sobie nowe, a że te jeszcze całkiem, całkiem, biurko, stół, cztery krzesła. Może kiedyś się przydadzą albo się komuś da. Od przybytku głowa nie boli.

Jest już garaż, Poldek zapala światło. Ostra woń ropy, którą niedawno malował sztachety do płotu i kątowniki. Zostało mu trochę towaru w dużej puszce. Koło samochodu, pod okienkiem, stoi stare biurko z przykręconym imadłem, leżą tu narzędzia, są gwoździe w słoikach i blaszanych pudełkach, śrubki, nakrętki w pudełeczkach po cukierkach.

Blat jest czarny od smaru, ponacinany, połupany. Obok ze ściany zwieszają się zakurzone przewody elektryczne z rozmaitymi końcówkami, torby plastykowe, w których Poldek przechowuje części do samochodu.

Teraz bierze jeden ze sznurów i wtyka w gniazdko. Na biurku zaczyna migotać niewielka choineczka.

– Ładna?

– Niczego sobie. A skąd ją masz?

– Dzieciaki Jacka chciały wyrzucić, a mi się przyda.

Nieopodal drewnianej skrzyneczki bez wieka, w której leżą pilniki i śrubokręty, stoją dwie czyste szklane lufki. Poldek sięga za biurko, chwilę tam gmera, i wyjmuje słoik marynowanych śliwek w occie, jego ulubione.

– Czesia nie będzie brzęczała? – dla porządku tylko pyta Hipek i wyjmuje z wewnętrznej kieszeni butelkę wódki „1906”, powszechnie zwaną rocznikiem.

– Pobrzęczy i przestanie, święta są.

Światełka migają, obaj mężczyźni siadają na stołkach, a Poldek polewa. Walą. Słoiczek trudno się odkręca, ale wieczko odskakuje wreszcie z cichym klaśnięciem. Gospodarz widelcem podaje Hipkowi śliwkę.

Ten bierze ją z widelca paluchami i wpycha do ust. Przeżuwa. Chwilkę milczą. Poldek polewa na drugą nogę. Trach! Teraz tempo będzie wolniejsze, to już nie te lata, kiedy zdarzały się flaszki pięciominutówki. Młodość i animusz. I może dlatego Hipek mówi:

– Na Wschodniej był kiedyś kiosk z piwem. Po robocie tam chodziliśmy, to się zawsze do kufli ćwiartkę rozlewało. Ależ to waliło!

– Piwo chcesz?

Poldek otwiera szafkę w biurku i wyjmuje puszkę harnasia. Stawia na blacie obok flaszki. Potem mówi:

– Patrzaj, Hipciu, jak to z tymi Żydami, Kazimierz Wielki w Żydówce się zakochał, a u nas Żydówka z dziećmi w oborze siedziała.

– Za Niemca?

Poldek milczy i udaje, że pilnie ogląda maskę swego dwudziestoletniego forda fiesty w kolorze kremowym. Po tylu latach na karoserii ani śladu rdzy.

– Byłem mały. Ile miałem? Z osiem lat. Jak raz ojciec z rana doi krowę, a ja do niego: „Tato, tato, ktoś po podwórzu chodzi”, a on do mnie momentalnie: „Wydawało Ci się, Poldziu, nikogo tam nie ma”. Nie chciał, żebyśmy wiedzieli…

– Wiadomo, jak dzieciaki się dowiedzą, to się rozniesie po wsi.

Znowu chwila milczenia.

– No co? Polej Hipciu, bo coś markotno się robi.

Wypili. Śliwka w occie ma to do siebie, że jest słodka, ale nie za słodka i kwaśna, ale nie za kwaśna. Hipek kręci kudłatą głową z pasmami siwizny. Tyle lat już na Poldka, ale o sprawie z oborą dotąd nie słyszał.

– Tam była cała rodzina, Żyd, kobieta w ciąży i trójka dzieci. Siedzieli na górze i ojciec z matką dobrze o tym wiedzieli, ale my, dzieciaki, nie. Potem to już mi matka wszystko opowiedziała, jak było, że nocą Żyd schodził ze strychu i po wsi szukał jedzenia. Pewnego ranka przyszedł do ojca do obory, bo chciał mleka dla dzieci. A tu sąsiad od płotu woła, że Niemcy we wsi. Żyd się przestraszył i zaczął uciekać do lasu, bo nasza chałupa była pierwsza, wiesz przecież, ale i tak go zobaczyli i zaczęli strzelać. Ale uciekł.

– A tamci?

– Podniósł się krzyk, płacz, zawodzenie. Ona rozpaczała, bo myślała, że go zabili. Wtedy jeden Niemiec wdrapał się na strych po znaczniku do sadzenia ziemniaków i zajrzał. Siedzą Żydzi. I do matki: „A gdzie gospodarz?” Ojciec był w polu, mnie posłali, żebym pobiegł i go zawołał, od razu zaczęło się przesłuchanie. A ojciec szedł z zaparte: że nic nie wie, że nie widział nigdy nikogo, że dopiero dzisiaj się dowiedział, że oni tam siedzą.

– Gospodarz by nie wiedział, kur..! – fuknął Hipek.

– I ojciec wiedział, i matka wiedziała, jasne jak słońce na niebie – potwierdził Poldek i kontynuował:

– Dowódca tego Niemca, co znalazł Żydów, postanowił, że wszystkich należy rozwalić. Ojca już zabrali i Żydówkę z dziećmi. Ale widocznie jeszcze postanowili sprawdzić, czy Polaczki nie kłamią. A wiesz, Hipciu, jak?

– Chciało im się? Może po małym?

Łyknęli i zakąsili. Dzień powoli się kończył, ale weselej zrobiło się w garażu. Światełka na choince kolorowo migotały i odbijały się we flaszce rozpitej do połowy. Nawet szare światło, sączące się przez zakurzone okienko od garażu, nie psuło świątecznego nastroju.

Do tego swojski zapaszek ropy, benzyny, drewna i starych szmat. Cienie wystąpiły na ścianę, tam gdzie stały skrzynki z cebulą i plastikowe worki ze zgniecionymi puszkami po piwie.

– Tego samego dnia matka widzi przez okno, że do obory po znaczniku znowu ktoś się wspina. Wyskoczyła z domu, patrzy, jakiś facet. Dobiegła do niego i krzyczy: „Złaź stąd Żydzie, nie wiesz, że Niemcy mi męża zabrali, uciekaj stąd!” Podbiega do niego i szarpie za spodnie. Wtedy facet złazi i pokazuje jej, że pod kapotą ma szwabski mundur. Kapujesz? Chcieli sprawdzić matkę, czy naprawdę ukrywała Żydów, czy nie.

– Prosta kobieta, żadnych szkół nie kończyła – gada Hipek.

Poldek kiwa głową.

– I ojciec wieczorem wrócił.

– A z Żydami co?

– Niemcy zażądali podwodów i wywieźli żonę z dziećmi, a po tamtym, co uciekł, słuch zaginął. Przeżył? Nie przeżył?

– Nie dowiesz się – bełkotliwym głosem podsumowuje Hipek.

Poldek sięga po kieliszek, paluchy pcha do słoika ze śliwkami, też wyraźnie trącony.

– Patrzaj, prosta kobieta.

Piją strzemiennego. Poldek chowa pustą flaszkę do biurka i otwiera harnasia.

– A Czesia nie będzie brzęczała?

Czary mary i w ręku Poldka literatka. Nalewa złotego płynu do pełna i podaje szklankę Hipkowi.


© Wojciech Chmielewski
20 grudnia 2019
źródło publikacji:
www.Tygodnik.TVP.pl





Ilustracja © brak informacji / za: www.multidekor.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2