OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Biedroń, Polak i Brejdygant zwiastują „dni ostatnie”? Polski roczek pod ciężarem sukcesów

Polski roczek


        Dawno, dawno temu, Ewa Szelburg-Zarembina napisała książkę dla dzieci pod tytułem „Boży roczek”. Zawierała ona opowiadania dla dzieci na cały rok, poświęcając każdy miesiąc jakiemuś świętemu, albo świętom, albo ważnym wydarzeniom. Opowiadania są bardzo poetyczne, zresztą jakże inaczej, skoro ich autorka pisała dla dzieci takie np. kołysanki, jak „Idzie niebo ciemną nocą” („Idzie niebo ciemną nocą, ma w fartuszku pełno gwiazd. Gwiazdy świecą i migocą, aż wyjrzały ptaszki z gniazd...”), które słyszałem jako dziecko i śpiewałem do snu moim dzieciom. Więc na przykład w lutym można było w „Bożym roczku” przeczytać o Matce Boskiej z wilkami – jak to wilki przyświecały Matce Boskiej swoimi oczami, by nie zgubiła drogi – i tak dalej.

        Skoro jest „Boży roczek”, to mógłby być również Polski roczek – bo chyba każdy miesiąc w roku można określić przymiotnikiem: polski. Zacznijmy tedy od stycznia. Czy styczeń jest „polski”? W pierwszej kolejności – międzynarodowy, bo 6 stycznia przypada święto Trzech Króli, których pan Ryszard Petru naliczył aż sześciu. Historia o Trzech Królach, których teraz dlaczegoś nazywa się „Mędrcami” też jest bardzo poetyczna, zwłaszcza w dawniejszych tłumaczeniach, kiedy to na przykład Królowie, otrzymawszy we śnie ostrzeżenie, by nie wracali do Heroda, „inszą drogą wrócili się do krainy swojej”. Polski akcent próbowano nadawać styczniowi za komuny, kiedy to 17 stycznia świętowano rocznicę „wyzwolenia Warszawy”, to znaczy – wkroczenia Armii Czerwonej, w której składzie była też Dywizja im. Tadeusza Kościuszki, złożona z dawnych zesłańców syberyjskich („wczoraj łach, mundur dziś”) do opustoszałych ruin Warszawy. Obchodzona jest też rocznica Powstania Styczniowego, które miało chyba najmniejsze szanse na sukces. To już lepiej na tym tle wypada luty, bo 1 lutego 1944 roku Oddział specjalny Kedywu dokonał zamachu na generała SS Franza Kutscherę, a głaz upamiętniający to wydarzenie – że Polska nie tylko cierpiała, ale i karała - leży przy Alejach Ujazdowskich w Warszawie. Z kolei 6 lutego 1989 roku rozpoczęło się telewizyjne widowisko pod tytułem „Obrady okrągłego stołu” - które miało na celu przekonanie społeczeństwa polskiego, że oto odzyskuje wolność, podczas gdy tak naprawdę przeprowadzono wtedy podział władzy NAD narodem polskim, który w ogólnych zarysach obowiązuje do dnia dzisiejszego, bo też jego gwarantem w jednej strony był wywiad wojskowy, co to reprodukuje się w kolejnych przepoczwarzeniach ubeckich dynastii, a z drugiej – Lewica Laicka, czyli dawni stalinowcy w pierwszym, albo drugim, a teraz nawet trzecim pokoleniu.

        Ale luty to jeszcze nic w porównaniu z Marcem, który z tej racji pisany jest nawet dużą literą. Jak wiadomo, 8 marca 1968 roku rozpoczęły się tzw. „wydarzenia marcowe”, czyli studenckie protesty – generalnie przeciwko PZPR - której działacze wykorzystali to do dintojry między dwiema frakcjami: „Chamów” i „Żydów”. Tym razem „Chamy” się odegrały, to znaczy – odebrały „Żydom” lukratywne synekury, które tamci najwidoczniej uważali już za swoje „prawa nabyte”. Nie mogąc znieść takiego męczeństwa, „Żydy” powyjeżdżały na Zachód, gdzie podniosły klangor przeciwko „polskiemu antysemityzmowi” - bo przecież nie wypadało się chwalić, że były nierozerwalnym ogniwem stalinowskiego aparatu terroru. Po latach naprawdę uwierzyły w swoje męczeństwo i nawet nazwały marzec 1968 „małym holokaustem”, co potwierdzają polscy wysocy dygnitarze, uprzejmie zakładam, że bezmyślnie.

        Marzec sąsiaduje z kwietniem, a w kwietniu – wiadomo: rocznica powstania w getcie warszawskim. Na świecie większość ludzi myśli, że to było właśnie Powstanie Warszawskie – ale co ma myśleć, kiedy z poduszczenia „Lewicy Laickiej” coraz więcej Polaków, którzy nawet nie udają Żydów, chociaż i takich jest coraz więcej - przypina sobie papierowe żonkile nawiązujące do Gwiazdy Dawida? Myślę, że to dopiero skromne początki, że już wkrótce doczekamy się opowieści, wspartych licznymi świadectwami naocznych świadków, jak to Żydów mordowali „polscy naziści”. Toteż nic dziwnego, że „Lewica Laicka” walczy z próbą ustanowienia konkurencyjnej „liturgii smoleńskiej” w rocznicę katastrofy lotniczej w roku 2010, w której zginął prezydent Lech Kaczyński i 95 innych osobistości.

        Maj z kolei charakteryzuje się sąsiedztwem dwóch świąt, z których jedno, to znaczy – 1 maja - jest świętem naszych okupantów, zarówno obco, jak i polskojęzycznych, a drugie – to znaczy – rocznica konstytucji 3 maja – nawiązuje do próby ratowania państwa polskiego przed śmiercią w wieku XVIII. To sąsiedztwo jest symbolem schizofrenii, na jaką naród polski został skazany, w której się pogrąża i do której zaczyna się przyzwyczajać, jako do normy.

        Pod tym względem lepszy jest czerwiec, chociaż i tutaj w beczce miodu są aż dwie łyżki dziegciu. W czerwcu obchodzimy rocznicę pierwszej od początku świata pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Polski oraz „poznańskiego czerwca” to znaczy – krwawo stłumionego w roku 1956 buntu przeciwko PZPR - i to są sprawy czyste. Ale celebruje się też rocznicę „wolnych wyborów” w roku 1989, kiedy to 4 czerwca „upadł komunizm”, a najlepszym tego dowodem był wybór na prezydenta Rzeczypospolitej generała Wojciecha Jaruzelskiego, przywódcy owych „upadłych” komunistów. Majowa schizofrenia przynosi nie tylko takie owoce, ale i jeszcze gorsze w postaci „Dnia Konfidenta”, czyli rocznicy obalenia rządu premiera Olszewskiego 4 czerwca 1992 roku, które – jak pamiętamy – nastąpiło na wniosek Kukuńka.

        Z kolei 1 lica 1569 roku ustanowiono w Lublinie Unię Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Unia Lubelska była owocem zwycięstwa nad Zakonem Krzyżackim pod Grunwaldem 15 lipca 1410 roku i potwierdzeniem mocarstwowej pozycji Rzeczypospolitej, na co dzisiaj krzywią się władze Litwy, Białorusi i Ukrainy, ponieważ nacjonalizmy w tych krajach mają zdecydowanie antypolskie oblicze. Toteż ze smutkiem obserwujemy, zwłaszcza na Litwie skutki „rozwodu Jadwigi z Jagiełłą”, przybierające niekiedy formy groteskowe. Na szczęście inne lipcowe święto 22 lipca (dawniej E. Wedel) zostało jednak zlikwidowane. Za komuny było obchodzone jako narodziny PRL, bo dzień wcześniej Stalin z renegatów i agentów NKWD utworzył „Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego”, który firmował terroryzowanie Polski przez Sowiety.

        Za to w sierpniu zaznaczają się co najmniej dwie rocznice: wybuchu Powstania Warszawskiego w 1944 roku, w którym żołnierze AK wykazali się ogromnym poświęceniem i bohaterstwem, ale już nie politycy – bo ci wydali tym żołnierzom rozkaz przekraczający ich możliwości, a w dodatku obliczony na wywołanie efektu pozornego w postaci „wstrząśnięcia sumieniem świata”. Nic takiego nie wystąpiło, bo jakże inaczej, kiedy przecież wiadomo, że świat sumienia nie ma? Drugą rocznicą sierpniową jest podpisanie porozumień w Gdańsku, Szczecinie i Jastrzębiu. Z jednej strony sygnatariuszami tego porozumienia byli reprezentanci PZPR i rządu, a z drugiej - konfidenci Służby Bezpieczeństwa. Taki to los wypadł nam.

        Z kolei 1 września „roku pamiętnego”, czyli 1939 na Polskę napadły Niemcy, a dni później do Polski „wkroczyła” Armia Czerwona. Jedni „napadli”, podczas gdy drudzy „wkroczyli” - ale tak czy owak i tam gdzie „napadli” i tam gdzie „wkroczyli” rozpoczęła się okupacja ze wszystkimi jej okropnościami.

        Miesiącem polskim roku 1956 jest oczywiście „polski Październik”. Oddajmy tedy głos poecie: „A może sławny wspominać Październik, gdy nas skołował chytry stary piernik...” Że „skołował”, to fakt, ale terror został ukrócony, bo oczywiście o całkowitej jego eliminacji nie ma mowy nawet i dzisiaj, więc tamto „ukrócenie” to już było coś, co stwarzało namiastkę życia normalnego.

        „Listopad, niebezpieczna dla Polaków pora...” - pisze poeta. Toteż 11 listopada obchodzimy rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, chociaż jej proklamowanie nastąpiło nie 11 listopada, tylko 7 października, kiedy to Rada Regencyjna ogłosiła tę proklamację na podstawie 13 punktu listy amerykańskich celów wojennych, przedstawionych przez prezydenta Wilsona. To przesunięcie jest efektem kultu Józefa Piłsudskiego, którego wyznawcy nie ustawali w budowaniu „legendy”, a „legenda” wiadomo: to elegancka nazwa fałszywej wersji historii. W listopadzie wybuchło też Powstanie Listopadowe, które zakończyło się katastrofą, chociaż chyba nie musiało. Ale jakże inaczej, skoro wywołali je podchorążowie, którzy nie mieli śmiałości przejąć dowodzenia nad armią, która była, tylko błagali o to generałów, którzy z Rosją ani myśleli wojować. Podobnie nieśmiały, zwłaszcza w obecności prezydenta Trumpa jest pan prezydent Andrzej Duda, który nie ośmiela się poruszyć sprawy ustawy nr 447 bez pozwolenia swego rozmówcy. Jak widzimy, takie rzecz dobrze się nie kończą.

        Za to w grudniu mamy dwie rocznice; wydarzeń grudniowych z roku 1970, kiedy to PZPR zmasakrowała zbuntowanych robotników w Gdańsku, Szczecinie i innych miastach, a ta masakra posłużyła za pretekst do podmianki na stanowisku I sekretarza. Poprzedni, czyli Władysław Gomułka podpadł Sowietom za samowolne podpisanie 7 grudnia 1970 roku traktatu granicznego z Republiką Federalną Niemiec, no i został obalony przez Edwarda Gierka i Wojciecha Jaruzelskiego, który 11 lat później zgotował podobny los Edwardowi Gierkowi.



Polski roczek


        Starożytni, a i późniejsi Rzymianie lubili każde spostrzeżenie wyrażać w postaci pełnej mądrości sentencji na przykład, że Spiritus flat ubi vult, co się wykłada, że Duch tchnie, kędy chce, więc nic dziwnego, że jak czasami tchnie, to wszystkim z wrażenia zapiera dech. A – jak pamiętamy z księgi proroka Joela - „w dniach ostatnich” Duch zostanie wylany na „wszelkie ciało” w związku z czym „młodzieńcy” będą mieli „widzenia”, a starcy - „sny” - no i właśnie coś takiego się dzieje. Nigdzie jednak nie jest napisane, że wszystkie „ciała” dostąpią tego zaszczytu jednocześnie, a w tej sytuacji ktoś musi zacząć pierwszy.

        No i właśnie okazało się, że tym razem Duchowi spodobało się tchnąć na sodomitów i gomorytów, co z jednej strony jest niepokojące, bo może to być zwiastun „dni ostatnich”, ale z drugiej strony przyjemne, zwłaszcza dla żydokomuny i lewicy laickiej, bo wylanie Ducha na sodomitów i gomorytów pokazuje, iż nawet Niebo zaczyna stosować się do zasad politycznej poprawności i zadbało o to, by ani sodomici, ani gomoryci, nie poczuli się „wykluczeni” czy „stygmatyzowani”. Widomym znakiem tego, że tak właśnie jest, jest list, jaki pan Robert Biedroń wysłał do papieża Franciszka, w którym wzywa go, by zrobił porządek z arcybiskupem Markiem Jędraszewskim, który w kazaniu strawestował wiersz Józefa „Ziutka” Szczepańskiego „czekamy na ciebie czerwona zarazo, byś wybawiła nas od czarnej śmierci...” w ten sposób, że zmienił kolor „zarazy” z „czerwonego” na „tęczowy”. Przypomina to słynny dyskurs rabina Joskowicza z Janem Pawłem II, kiedy to rabin wymachiwał palcem przed papieskim nosem i sztorcował Namiestnika Chrystusa na Ziemi, żeby „pan papież wezwał swoich ludzi” do usunięcia krzyża z obozu w Oświęcimiu. Duch – Duchem, ale to przecież nic nie przeszkadza, by pan Biedroń czerpał inspirację właśnie od rabina Joskowicza, a nie – dajmy na to – od pana Zagłoby. Jak pamiętamy z „Potopu”, kiedy pan Zagłoba, jako tymczasowy regimentarz przekazywał obóz hetmanowi Sapieże, zdawał mu relację ze swoich czynności, między innymi – z korespondencji, jakie prowadził. Hetman, którego ta relacja zaczęła nudzić, zapytał tedy pana Zagłobę, czy nie korespondował aby i z cesarzem niemieckim. Na to dotknięty do żywego pan Zagłoba odparł, że „z takim potentatem nie korespondował, by nie powiedziano o nim: jakaś głowa kiepska, musi być w Witebska”. W odróżnieniu od pana Zagłoby, pan Biedroń najwyraźniej jest ze swego rozumu bardzo zadowolony – ale jakże inaczej, skoro przez jego usta przemawia sam Duch? Ciekawe, co papież Franciszek mu odpowie, tym bardziej ciekawe, że pamiętamy, jak podczas audiencji, której udzielił był mojej faworycie, Wielce Czcigodnej Joannie Scheuring-Wielgus, pocałował w rękę filuta, co to przypomniał sobie, że był molestowany przez księdza i nawet stanął na czele fundacji „Nie bzykajcie się!”, czy jakoś tak. Ano, jak ktoś chce się przyjaźnić, a tym bardziej – miłować ze wszystkimi - to prędzej, czy później musi wpaść w złe towarzystwo, które do amikoszonerii ma prawdziwą zapamiętałość, toteż nic dziwnego, że – jak to mówiono za mego dzieciństwa - „za pan brat świnia z pastuchem”. Nawiasem mówiąc, moja faworyta też miała przejścia traumatyczne, bo kiedy miała 14 lat, podobno spowiednik wypytywał ją natarczywie, czy już się bzykała. Jak tam było, tak tam było; widać, że bzykanie to sprawa poważna, więc tylko patrzeć, jak edukacja seksualna ze szkół trafi na uniwersytety, gdzie studenci będą musieli zaliczać kolokwia z masturbacji i spółkowania z każdą płcią, przynajmniej spośród siedmiu dotychczas zidentyfikowanych.

        Ale nie tyko podstarzali młodzieńcy w rodzaju pana Biedronia mają „widzenia”, inaczej zwane halucynacjami. Oto 24-letni młodzieniec, pan Aleks Polak, w Wyższej Szkole Gotowania Na Gazie, oficjalnie pretensjonalnie nazwanej „Collegium Civitas” studiujący – oczywiście w chwilach wolnych od walki z dyskryminacją sodomitów i gomorytów – International Peace & Conflict Studies – oczywiście w języku cudzoziemskim, bo w tubylczym narzeczu nie brzmiałoby to tak patetycznie, ot zwyczajnie – opowieści o wojnie i pokoju. Janusz Głowacki w jednym ze swoich opowiadań odnosi się do tych opowieści lekceważąco: „O czym pisze ten Maks F? - O wojnie. - O wojnie? Mnie też raz Niemcy postawili pod ścianą; zesrałem się oczywiście, ale żeby to zaraz opisywać?” Ale dzisiaj takie czasy, że jedni wszystko opisują, a inni, w przekonaniu że to wszystko naprawdę, pilnie tę pisaninę studiują, co jeszcze przed pierwszą wojną światową przewidział Rudomina-Dusiacki, przygotowując dla dzieci elementarz, w którym na przykład pod literą „U” czytamy: „Upławy u Urszuli” - i tak dalej. Tedy ów pan Aleks Polak zorganizował był kocią muzykę przed Nuncjatura Apostolską w Warszawie, najwyraźniej w intencji opamiętania Kościoła, by nie sprzeciwiał się więcej sodomitom. Toteż na skutki nie trzeba było długo czekać i JE Abp Stanisław Gądecki przypomniał, że chociaż sodomia i gomoria jest zła, to sodomitów i gomorytów mamy „miłować”, cokolwiek by to miało znaczyć.

        Ale „dni ostatnie” nie byłyby pełne, gdyby „snów” nie mieli też „starcy”. Toteż odezwał się jeden ze starców, co to jeszcze samego znali Stalina, mianowicie parający się aktorstwem pan Stanisław Brejdygant, pryncypialnie skrytykował Kościół w „Liście Otwartym do katolików w Polsce, którzy wciąż są chrześcijanami” - że Kościół trwa w ucieczce przed „prawdą”. Tymczasem, jak skądinąd wiadomo – prawda leży pośrodku, to znaczy - między nogami. Wprawdzie nic nie wiem o tym, by pan Stanisław Brejdygant miał jakieś inklinacje sodomickie, czy gomoryckie, ale skoro Duch właśnie natchnął „wszelkie ciało”, to nie musi przecież kierować się sławną „orientacją seksualną” i do niej ograniczać swoje szczodroty, więc nie tylko sodomitów, ale i cywilów może oświecić teologicznie. W dodatku pan Stanisław Brejdygant jest bardziej szczery i osadzony towarzysko w realiach, dzięki czemu możemy poznać nazwiska przedstawicieli przewielebnego duchowieństwa, którzy w naszym nieszczęśliwym kraju tworzą zręby „Żywej Cerkwi”, która już w niedalekiej przyszłości będzie oddawała naszemu okupantowi nieocenione usługi na religijnym odcinku frontu ideologicznego.



Pod ciężarem sukcesów




        Polska zaczyna się uginać pod ciężarem sukcesów, po stronie których należy odnotować list, jaki w początkach sierpnia wystosowało 88 senatorów do sekretarza stanu USA pana Pompeo, żeby zastosował wobec Polski „śmiałe środki”, które naszemu nieszczęśliwemu krajowi „pomogą rozwiązać problem (żydowskich roszczeń dotyczących własności bezdziedzicznej – SM) tak szybko, jak to tylko możliwe”. Oczywiście ani pan prezydent Duda, ani pan premier Morawiecki, ani sam Naczelnik Państwa ani słowem tego nie skomentowali – ale bo co tu komentować? Najwyraźniej senatorowie Naszego Najważniejszego Sojusznika albo nie dosłyszeli, a jeśli nawet dosłyszeli, to całkowicie puścili mimo uszu zapewnienia pana prezesa Kaczyńskiego, że nie odda ani guzika. Rzeczywiście, takie zapewnienia specjalnie wiarygodne nie są również ze względu na wspomnienie losów nowelizacji ustawy o IPN, którą nasz nieszczęśliwy kraj z podwiniętym ogonem odwołał na dictum rzeczniczki Departamentu Stanu, która słodszymi od malin usty oświadczyła, że w przeciwnym razie Polska narazi na szwank swoje interesy strategiczne. Co prawda, jeśli z powodu próby ochrony reputacji Polski przed oszczerstwami o „polskich obozach zagłady” możemy zagrozić swoim strategicznym interesom, to w tej sytuacji również cały ten nasz sojusz ze Stanami Zjednoczonymi nie wygląda na wiarygodny, bo co nam powie Departament Stanu jeśli tu zrobi się naprawdę niebezpiecznie? Ale mniejsza z tym; już i tak zarobiłem sobie na reputację „ruskiego agenta”, któremu w dodatku „śmierdzą onuce”, więc tylko odnotowuję swoje wątpliwości – bo – jak pamiętamy – obóz „dobrej zmiany” przekuł tamto wydarzenie w sukces – że mianowicie z tego powodu mówił o Polsce cały świat.

        Tym razem jednak nawet tego nie próbowano, chociaż skoro aż 88 senatorów amerykańskich pragnie Polsce przyjść z pomocą i nawet zdecydowanych jest na użycie w tym celu „śmiałych środków”, to - cokolwiek się z nami potem stanie - powinniśmy poczuć się docenieni, a czyż to nie sukces? Jednym susem, i to bez specjalnego wysiłku, znaleźliśmy się w towarzystwie złowrogiego Iranu, wobec którego też mają być podjęte „śmiałe środki”. Nawet znacznie śmielsze niż u nas, bo w przypadku Polski obrócenie jej w perzynę nie miałoby sensu, na co zwróciła uwagę Caryca Leonida, tłumacząc tępawemu marszałowi Greczce, dlaczego bombardowanie zachodniej Europy atomowymi kartaczami byłoby niewybaczalnym błędem: „adna s drugoj głupaja swinia... Nu i cztoż – nużna nam pustynia? Wied’ pustyń u nas oczeń mnogo! Nam nużno kuszat’. Nużno brat’. Da sprasziwaju was – od kogo? Niszczyć swą zdobycz – kakij smysł?” Jaką tedy korzyść miałyby żydowskie organizacje przemysłu holokaustu, gdyby Polska za swoje ociąganie w sprawie roszczeń została wyżarzona atomowymi kartaczami? Żadnej – zatem w odróżnieniu od złowrogiego Iranu, nasza sytuacja jest nieporównanie lepsza – ale bo też w końcu jesteśmy przecież sojusznikiem Naszego Najważniejszego Sojusznika!

        Toteż nasi tubylczy dygnitarze nabrali wody w usta, a w tej sytuacji w sukurs przyszła im nieprzejednana opozycja, podnosząc larum z powodu lotów pana marszałka Kuchcińskiego rządowymi samolotami, Nie tylko że sam latał, ale podobno przelatywał żonę, a także – osoby trzecie – które – jak już wiemy – nie brały udziału ani w spowodowaniu śmierci boksera Dawida Konsteckiego, ani Brunona Kwietnia, którzy taktownie mieli zemrzeć śmiercią naturalną. Tak w każdym razie utrzymuje niezależna prokuratura, chociaż i tam zaznaczyły się różnice zdań, co nieomylnie wskazuje, że przynajmniej część prokuratorów liczy na sukces nieprzejednanej opozycji w nadchodzących wyborach. W rezultacie musieliśmy zadowolić się sukcesem zastępczym – że oto PiS „słucha Polaków”, więc spuszcza marszałka Kuchcińskiego z wodą, chociaż „prawo nie zostało złamane”. Co prawda klangor w sprawie „air Kuchciński” podnosiła nieprzejednana opozycja, a nie żadni „Polacy” – ale takie freudowskie pomyłki tylko utwierdzają nas w podejrzeniach, że jak przychodzi co do czego, to obóz „dobrej zmiany” działa ręka w rękę z obozem zdrady i zaprzaństwa. Do tego sukcesu doszły dwa następne – marszałkinią sejmową została pani Elżbieta Witek, dla której już wcześniejsza nominacja na stanowisko ministra spraw wewnętrznych musiała być wielkim zaskoczeniem i przeżyciem i jeszcze nie zdołała ochłonąć z jednego, a tu już drugi zaszczyt i to jeszcze większy, bo awansowała na drugą osobę w państwie. To znaczy – według hierarchii oficjalnej, która do prawdziwej pasuje, jak pięść do nosa – o czym informował jeszcze w czasach stalinowskich Stanisław Mikołajczyk w książce „Gwałt na Polsce”. Twierdzi on tam, że pierwszą osobą w „tajnym rządzie” był generał NKWD Iwan Sierow, drugą – szef NKWD w sowieckiej ambasadzie w Warszawie, trzecią – ambasador Lebiediew, a czwartą – skromny wiceminister Jakub Berman, jeden z trójki (Roman Zambrowski i Hilary Minc) wszechmogących Żydów, których Stalin przysłał, by tresowali nas do komunizmu. Bolesław Bierut, formalnie pierwsza osoba w państwie, był gdzieś znacznie dalej, nie mówiąc już o premierze Edwardzie Osóbce-Morawskim, który w hierarchii prawdziwej znajdował się chyba nawet za panem Henrykiem Kołodziejskim, piastującym skromne stanowisko dyrektora biblioteki sejmowej. Jak w tej hierarchii plasuje się pani Żorżeta – tajemnica to wielka, chociaż z niektórych jej akcji wynika, że zajmuje miejsce bardzo wysokie, porównywalne z miejscem ambasadora Lebiediewa. Kolejnym sukcesem było mianowanie na stanowisko ministra spraw wewnętrznych pana Mariusza Kamińskiego, który zachował w dodatku stanowisko ministra-koordynatora służb specjalnych. Czy to on koordynuje tych wszystkich bezpieczniaków, czy raczej – oni jego – to by trzeba dopiero wyjaśnić.

        Być może uda się to zrobić już niedługo, bo oto 1 września przybędzie do Warszawy Donald Trump, by w imieniu Naszego Najważniejszego Sojusznika skomplementować nas, że jesteśmy „małym, ale bardzo dzielnym narodem”, który w dodatku płaci za wszystko gotówką i to w 100 procentach. Wyobrażam sobie, jaką euforię musiały wzbudzić te słowa w kręgu przedsiębiorców holokaustu, toteż na tym tle lepiej rozumiemy pośpiech z jakim senatorowie-twardziele wystąpili ze swoim listem, chociaż pierwotnie było ustalone, że takie rzeczy mogą być robione dopiero po wyborach w naszym bantustanie. Warto odnotować, że przed przyjazdem prezydenta Trumpa do Warszawy pani Żorżeta obiecała, że zniesie wizy dla Polaków, a niezależnie od tego pojawiły się pogłoski, że Amerykanie przeniosą swoje wojska z Niemiec do Polski. Toteż na 15 sierpnia zaplanowano defiladę naszej niezwyciężonej armii w Katowicach, formalnie gwoli uczczenia pierwszego powstania śląskiego, którego setna rocznica przypada właśnie w sierpniu tego roku, ale również gwoli pokazania, że na Śląsku czuwa straż. Toteż z ulic polskich miast zniknęły bojówki Komitetu Obrony Demokracji i Obywateli RP, a nawet sędziowie zrobili sobie wakacyjną przerwę w walce o praworządność, natomiast ich miejsce zajęły dywizje sodomitów i gomorytów, które – podobnie jak ciężką brygadę amerykańską - charakteryzuje „rotacyjna obecność”, co w przełożeniu na język ludzki oznacza, że bojownicy dowożeni są autobusami to tu, to tam, a wszystkim kręci 28-letni ukraiński efeb, pan Wasilij Melnyk, wobec którego wszystkie bezpieczniackie watahy w Polsce sprawiają wrażenie bezsilnych, podobnie jak w przypadku pani Ludmiły Kozłowskiej. Widocznie skądś wiedzą, że parasol ochronny nad nimi trzyma Mocna Ręka, która w razie samowolki wszystkim tym bezpieczniackim twardzielom przypomniałaby, skąd wyrastają im nogi, toteż trudno się dziwić, że urządzają one sprawy operacyjnego rozpracowania takim jak ja, bo wiedzą, że w odróżnieniu od pana Melnyka, czy pani Kozłowskiej, ja nic zrobić im nie mogę. Wygląda tedy na to, że Nasza Złota Pani postanowiła wziąć na wstrzymanie do czasu, kiedy przy pomocy sodomitów Nasza Najważniejszy Sojusznik doprowadzi nasz mniej wartościowy naród tubylczy do stanu psychicznej bezbronności poprzez zepchnięcie do głębokiej defensywy, to znaczy – zagnanie w kozi róg wszystkich Umiłowanych Przywódców, nie tylko politycznych. Skoro już to nastąpi, to wtedy Nasza Złota Pani uzgodni z żydowskimi okupantami, co dalej z nami robić – ale dopóki nie padnie salwa, to sobie defilujemy jakby nigdy nic – chociaż w Gdańsku, gdzie z obfitości serca pani prezydent Dulkiewicz usta mówią – w ramach obchodów wybuchu II wojny światowej, już przewidziany jest „radosny pochód” z okazji rocznicy przyłączenia Wolnego Miasta do Rzeszy chociaż wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler stosowny dekret wydał dopiero 8 października.


© Stanisław Michalkiewicz
15-18 sierpnia 2019
www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © domena publiczna / Archiwum ITP

OSTATNIE UAKTUALNIENIE: 2019-08-18-00:05 CET

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2